świadectwa,o zagrożeniach…

******************************************************************************************************

Jedni są uczuleni na cukier, ja na alkohol. Rozmowa z księdzem alkoholikiem

KSIĄDZ PIOTR BRZĄKALIK

Michał Szalast/EAST NEW

„Jestem bardzo przywiązany do myśli, że terapia odwykowa księdza powinna być przeżywana w normalnym ośrodku leczenia odwykowego. Takiego, gdzie leczą się wszyscy inni” – opowiada ksiądz, który doświadczył alkoholizmu i kary suspensy od swego arcybiskupa.

Zks. Piotrem Brząkalikiem – wieloletnim duszpasterzem trzeźwości archidiecezji katowickiej i niepijącym alkoholikiem, proboszczem, felietonistą Radia eM – rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Ma ksiądz jeszcze tamtą karteczkę z napisem „Jeśli będziesz potrzebował pomocy, to o każdej porze”?

Ks. Piotr Brząkalik: Nie, już nie mam.

 Czytaj także: O. Tomasz Nowak OP: w zakonie niesłusznie oskarżono mnie o alkoholizm. Wytrwałem i przebaczyłem

Była jednak ważna.

Oj, była bardzo ważna. Od tamtego czasu minęło już dobrze ponad 20 lat. Nie chcę powiedzieć, że wszystko w życiu mam w stu procentach poukładane… Z tego typu kartkami jest chyba trochę tak, jak z zażywaniem lekarstw. Kiedy intensywnie się choruje, lekarstwa zażywamy częściej. Potem są pod ręką, ale rzadziej używane. Ja skorzystałem z numeru telefonu zostawionego mi w drzwiach mieszkania po rodzicach przez proboszcza rodzinnej parafii. I to było jak koło ratunkowe. W tej chwili mam kontakt z klubem trzeźwościowym, biorę okazjonalnie udział w spotkaniach, ale już w innej roli.

W pokoju, gdzie rozmawiamy, odbywa się wiele „pierwszych rozmów”. Ktoś dzwoni i mówi: „Proszę księdza, chcieliśmy się z mężem umówić na spotkanie”, „Chciałbym porozmawiać, bo…”. Stałem się swoistym doradcą, „człowiekiem pierwszego kontaktu”, co ma charakter terapeutyczny też dla mnie. Przypomina, że u mnie wyglądało zupełnie podobnie. Proces rozwoju uzależnienia jest u wszystkich taki sam.

Po kartkę ksiądz sięgnął jakiś czas po tym, jak został suspendowany. Dzięki niej poszedł na leczenie odwykowe. Ile lat trwa choroba?

To trudno powiedzieć, zmierzyć. Rozwija się w czasie. To nie jest tak, że zaczyna się z poniedziałku na wtorek, z grudnia na styczeń, czy nawet z roku na rok. Oczywiście, jakieś symptomy czy sygnały były. Podpowiedzi, że piję za dużo, za często. Ale to się oczywiście bagatelizuje. Poza tym księdzu rzadko ktoś powie wprost: „Czuć od księdza alkoholem” lub „Ale ksiądz zafałszował w kościele”.

Dawno ksiądz otrzymał suspensę?

Mam 36 lat kapłaństwa, wtedy byłem „kilkunastoletnim księdzem”. Dobre 2 lata, może więcej, była już dotkliwa krzywa spadkowa. Prawa wykonywania funkcji kapłańskich byłem pozbawiony przez jakieś 10 miesięcy. Niektórzy z tych, którzy skutecznie wyplątali się z kłopotów alkoholowych, zapamiętują daty. Ja – świadomie, nie.

Nie chcę pielęgnować przeszłości, rozdrapywać ran. Pamięć jest największym ciężarem, nawet garbem, bo mam świadomość, ilu ludzi zgorszyłem, zawiodłem. Nigdy nie będę w stanie ich przeprosić. Ale pamięć działa także jak bezpiecznik, nie da się nic z niej wygumować.

Był ksiądz w ośrodku terapii uzależnień?

Po „karteczce” znalazłem się na leczeniu odwykowym w Gorzycach, pod Wodzisławiem Śląskim. Jechałem tam samochodem. Tym wolniej, im byłem bliżej. Jakby chcąc jechać jak najdłużej…

Odwlec?

Tak. Przekroczenie bramy. Po 3 czy 4 dniach przyjechał do mnie ówczesny wikariusz generalny i kanclerz kurii metropolitarnej, obecny arcybiskup Wiktor Skworc. Z jednym zdaniem. Powiedział mi: „Szef się bardzo cieszy”. Szef, czyli obecny abp senior Damian Zimoń. To było dla mnie szalenie ważne.

Potem spotkałem człowieka, który był tam kapelanem, ks. Mariana Bigaja. Już nie żyje. Przyszedł wieczorem na spotkanie z nami, którzy rozpoczynaliśmy terapię i zaczął: „Mam na imię Marian, jestem księdzem, nie piję od x lat”. Siedziałem w kąciku i pomyślałem (zakląwszy siarczyście sam do siebie), że jeśli jemu się udało, to może i mnie?

To było jak przebłyski, światełka w tunelu. Potem trzeba było przeżyć całą terapię. Od dawna jestem bardzo przywiązany do myśli, że terapia odwykowa księdza powinna być przeżywana w normalnym ośrodku leczenia odwykowego. Takiego, gdzie leczą się wszyscy inni.

Bez żadnych przywilejów?

Jeśli naprawdę uważamy uzależnienie od alkoholu za chorobę, to nie bardzo wiem, czemu księża mają się z niej leczyć w specjalnych ośrodkach. Nie ma przecież specjalnego szpitala dla księży cukrzyków. Mówię to z sarkazmem, ale takie jest moje przekonanie. Ten „własny sos” mi nie pasuje, bo to jest pieszczenie się swoją krzywdą: miałem fatalnego przełożonego, słabą parafię itp. Można się łatwo usprawiedliwić.

 Czytaj także: Syndrom DDK, czyli o „dorosłych dzieciach katolików”

I trudniej wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje?

Jednym z mechanizmów obecnych u każdego uzależnionego jest bardzo umiejętne i wiarygodne tworzenie konstrukcji, że przyczyna mojego uzależnienia leży poza mną.

Tak zwany system iluzji i zaprzeczeń?

Tak. To inni są powodem, nie ja. Im człowiek jest lepiej wykształcony, bardziej inteligentny, tym trudniej. Wiarygodność uzasadnienia jest bardziej przekonująca.

Zakłamuje siebie bardziej inteligentnie?

Dokładnie. Księża należą do grup, które mają jeszcze jeden kłopot. Są w niej też prawnicy, nauczyciele i lekarze.

Zawody społecznego zaufania.

Nie tylko. Do nich przychodzi się po pomoc. Do księdza – żeby się dostać do nieba. Do lekarza, żeby być zdrowym. Do prawnika, żeby nie zamknęli. A do nauczyciela, żeby przejść do następnej klasy. To oni są od rozwiązywania cudzych problemów. Od pomagania. To ich pytamy o radę. Jeśli ja też potrzebuję pomocy, stracę autorytet.

Ksiądz go nie stracił… A jak wyglądała terapia?

Dziś warunki są pewnie inne niż 20 lat temu. Mieszkało nas na sali sześciu. Pracownicy kopalni, adwokat, ja. To było dla mnie jedno z piękniejszych doświadczeń, bo zderzyłem się z autentycznym życiem. Doszedłem do wniosku, że oni to mają problemy! Moje to są głupoty. O co mi chodzi?

A oni zobaczyli, że alkoholizm to nie tylko problem dołowego górnika, ale też księdza. Byłem ubrany jak każdy z nich, bez jakichkolwiek oznak kapłaństwa. Co prawda szybko się rozeszło, że jestem księdzem i próbowali traktować mnie inaczej. Powiedziałem: „O, nie panowie. Chcę robić dokładnie to, co wy – sprzątać, myć toalety, znosić naczynia do kuchni. Jestem pacjentem”. Zastrzegłem, że nikogo nie wyspowiadam, od tego jest kapelan.

Po roku od terapii zaczął ksiądz mówić publicznie o swoim problemie. I wrócił do posługi w swojej parafii. To rzadki przypadek.

To była decyzja księdza arcybiskupa. Było mi strasznie trudno, ze wstydu oczywiście, ale nigdy się nie spotkałem z wyrzutami, czy wypominaniem. Z izolacją. Z jakąś podejrzliwością. Nawet do mediów wróciłem tych samych.

Dał ksiądz radę bez taryfy ulgowej. Może dzięki temu dodaje odwagi tym, którzy potrzebują karteczki w drzwiach.

Nie zrobiłem tego dla kogoś. Zrobiłem to dla siebie. Granica między życiem a śmiercią była bardzo cienka. Jedynym wyjściem jest prawda, nie wolno nikogo udawać. Trzeba zaakceptować siebie z tym felerem. Jedni mają cukrzycę, ja mam alkoholizm. To wcale nie musi być przeszkodą w kapłaństwie.

Nie jest. No chyba, że chodzi o picie wina w czasie konsekracji?

Do Mszy św. można, oczywiście za zgodą biskupa, używać moszczu winnego. Ale można też jak nigdy wcześniej wierzyć, pamiętać, że piję nie wino, a Krew Pana Jezusa. To wewnętrzne przekonanie jest szalenie ważne. W drugą stronę, picie wina bezalkoholowego może wywołać skojarzenia prowokujące powrót do alkoholu.

Jak pomóc osobie, w tym księdzu lub siostrze, która nadużywa alkoholu i boi się konsekwencji?

Najlepiej skorzystać z kontaktu z tym, kto ma to już przerobione na własnej skórze. W otoczeniu na pewno kogoś znajdziemy, świeckiego czy księdza. Na przestrzeni ostatnich 20 lat jest ogromny postęp, jeśli chodzi o skuteczność terapii. W postrzeganiu choroby przełamaliśmy pewne tabu. Niestety, zaczynamy reagować dopiero wtedy, gdy boli.

Uzależnienie określa się jako stan, gdy nadal się pije pomimo szkód, które picie przynosi.

Ono zaczyna się w momencie, kiedy tracimy kontrolę nad piciem. Koledzy wieczorem mówią: „Muszę iść, dziękuję, ale rano do pracy”. A ja nie. Ja zostaję. Albo doprawiam się w domu. To są symptomy, że straciłem kontrolę. Mimo że wiem, że… To i tak…

Tego sygnału nie warto bagatelizować. Kłopotem jest przyznanie się do tego, że to ja mam problem. Mam o sobie dobre mniemanie, słyszę mnóstwo komplementów, słów uznania. A muszę iść po pomoc. Taki ktoś potrzebuje raczej podpowiedzi, większość rzeczy będzie musiał zrobić sam. Na alkoholizm nie ma pyralginy, którą się zażyje i przestanie boleć. To wymaga pracy, samoakceptacji i dużej cierpliwości.

Z choroby alkoholowej nie wychodzi się o własnych siłach i bez pomocy?

Samemu – nigdy. Nikomu się to jeszcze nie udało.

 Czytaj także: Pół roku bez alkoholu, a kolejne pół przede mną. Walczę o swoją niepodległość

*********************************************************************************************************************************************************************************************

zagrożenia

sm21:34 3 marca 2017
Wikimedia Commons
Czyściec, dusze czyśćcowe… To świat niemalże nieznany nam, ludziom pielgrzymującym przez życie doczesne ku wieczności. Ale czy zupełnie nieznany?… – czytamy na portalu www.milujciesie.org.pl

OTO FRAGMENT:

Pismo św. kilkakrotnie sugeruje istnienie miejsca, w którym po śmierci dusze żyją i oczyszczają się, by móc osiągnąć pełnię chwały (2 Mch 12,32.38-45; Mt 5,23-26; Mt 12,32; 1 Kor 3,10-15; 1 P 3,18-20; 1 P 4,6). Katechizm Kościoła katolickiego naucza:

„Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (KKK 1030).

Łaskę zobaczenia czyśćca otrzymali niektórzy święci. Na przykład św. s. Faustyna opisuje to doświadczenie w swym Dzienniczku:

„Ujrzałam Anioła Stróża, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a w nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Płomienie, które paliły je, nie dotykały mnie. Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam tych dusz, jakie jest ich największe cierpienie. I odpowiedziały mi jednozgodnie, że największe dla nich cierpienie to jest tęsknota za Bogiem. (…) [Usłyszałam głos wewnętrzny], który powiedział: »Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe«” (20).

Święta Katarzyna z Genui w dziełku Traktat o czyśćcu opowiada o tym, co widziała:

„Dusze niektórych zmarłych wobec doskonałej świętości Boga czują się tak brudne i niegodne zbliżenia się do Niego, że same poddają się niewypowiedziane wielkiej, lecz oczyszczającej męce. Są pomimo to szczęśliwe, gdyż wiedzą, że są zbawione”. Święty o. Pio powiedział kiedyś swemu duchowemu synowi, ks. Domenicowi Labellartemu, założycielowi czterech instytutów życia konsekrowanego: „Synu, lepsze całe życie w największych kaźniach niż jeden dzień w czyśćcu”.

BRAT DANIEL

Do grona ludzi, którym dane było poznanie czyśćca, zalicza się także br. Daniel Natale, zmarły w 1994 r. kapucyn. W lipcu br. w San Giovanni Rotondo rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Michele – pod takim imieniem ochrzcili go rodzice – urodził się 11 marca 1919 roku w San Giovanni Rotondo jako czwarte dziecko spośród siedmiorga rodzeństwa. Ukończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej. Jako dziecko pomagał rodzicom w polu. 4 czerwca 1933 roku, w dzień Zielonych Świąt, udał się do klasztoru, aby uczestniczyć we Mszy św., złożyć życzenia świąteczne tamtejszemu gwardianowi i otrzymać od niego błogosławieństwo przed wstąpieniem do niższego seminarium braci kapucynów. W zakrystii spotkał się z o. Pio. Jego zaskoczenie i radość były ogromne, gdyż Ojciec od dwóch lat nie miał kontaktu z wiernymi. Otrzymał wówczas od niego specjalne błogosławieństwo na drogę życia zakonnego.

Gdy dotarł do Vico del Gargano, okazało się, że seminarzystów już tam nie ma. Pozostał więc w klasztorze przez 9 miesięcy jako postulant, po czym został przeniesiony do Foggii. Ojciec prowincjał, chcąc wypróbować młodego postulanta, dał mu do przeczytania żywot św. Konrada z Parzham. Piętnastolatek przeczytał książkę jednym tchem, a następnie stanął przed prowincjałem, by ten go przepytał. Ojciec Bernardo d’Apicella był zaskoczony bystrością chłopca i polecił mu przygotować się do wyjazdu, gdyż zwolniło się miejsce w seminarium. Na to usłyszał odpowiedź:

„Nie, ojcze, chcę zostać zwykłym bratem! Przyszedłem do klasztoru, by zostać świętym, i czytając życie św. Konrada, zrozumiałem, że nie trzeba koniecznie być kapłanem, by osiągnąć świętość”.

W 1935 r. wstąpił do nowicjatu, przybierając imię Daniel. Rok później złożył śluby czasowe, a w 1940 roku śluby wieczyste. Podczas II wojny światowej pracował w Kurii Prowincjalnej Braci Kapucynów w Foggii jako kwestarz i kucharz. W 1943 r. podczas bombardowań spieszył z pomocą rannym, grzebał zmarłych, ratował przedmioty użytku sakralnego. Po wojnie pomagał tułającym się żołnierzom. W 1952 r. w klinice Regina Elena miało miejsce niezwykłe wydarzenie, które wpłynęło znacznie na późniejsze życie br. Daniela.

W KLINICE

Co wydarzyło się w klinice Regina Elena? Otóż brat Daniel od jakiegoś czasu odczuwał bóle brzucha. Poszedł więc do lekarza i poddał się badaniom. Postawiono najgorszą diagnozę: miał raka śledziony, co w tamtych czasach oznaczało wyrok śmierci. Z tą smutną wiadomością udał się do o. Pio, który powiedział mu: „Poddaj się operacji”. Odpowiedział:

„Nie ma sensu. Lekarz nie dał mi żadnej nadziei. Wiem, że umrę”.

Na to o. Pio:

„Nieważne, co ci powiedział lekarz”.

Skierował go do konkretnej kliniki i konkretnego lekarza, mówiąc:

„Nie martw się, ja zawsze będę z tobą”.

A mówił to z taką siłą i przekonaniem, że brat Daniel natychmiast udał się do Rzymu i odnalazł wskazanego mu profesora Riccarda Morettiego. Lekarz początkowo nie zgadzał się na operację, ponieważ był pewien, że pacjent jej nie przeżyje. W końcu jednak, pod wpływem jakiegoś wewnętrznego impulsu, postanowił spróbować. Operacja odbyła się następnego dnia rano. Brat Daniel pomimo podania mu narkozy pozostał świadomy. Odczuwał wielki ból, ale nie okazywał tego, wręcz zadowolony, że może swoje cierpienie ofiarować Jezusowi. Jednocześnie miał wrażenie, że doświadczany przezeń ból coraz bardziej oczyszcza jego duszę z grzechów. W pewnym momencie poczuł, że zasypia… Lekarze natomiast stwierdzili, że po przeprowadzonej ciężkiej operacji pacjet zapadł w śpiączkę. Przebywał w niej przez trzy dni. Niestety, po tych trzech dniach zmarł. Wypisano akt zgonu. Zebrała się rodzina, aby modlić się za zmarłego… Jednak po kilku godzinach, ku zdumieniu zebranych, umarły nagle powrócił do życia.

DWIE GODZINY CZYŚĆCA

Co działo się z br. Danielem w ciągu tych kilku godzin? Gdzie przebywała jego dusza? Oto jego własna opowieść:

„Stanąłem przed tronem Bożym. Widziałem Boga, ale nie jako surowego sędziego, ale jako miłosiernego i pełnego miłości Ojca. Wówczas zrozumiałem, że Pan troszczył się o mnie od pierwszej do ostatniej chwili mego życia, kochając mnie tak, jak gdybym był jedynym istniejącym stworzeniem na ziemi. Zdałem sobie jednak sprawę, że nie odwzajemniłem tej nieskończonej Bożej miłości… Zostałem skazany na dwie do trzech godzin czyśćca. »Jak to? – zapytałem samego siebie – tylko dwie-trzy godziny? A potem będę mógł pozostać na wieki przy Bogu – odwiecznej miłości?«. Podskoczyłem z radości i poczułem się wybrańcem. (…)

Doświadczałem okrutnego i intensywnego bólu, który nie wiadomo skąd się brał. Zmysły, które najbardziej obraziły Boga na tym świecie: oczy, język… doświadczały największych cierpień, a były to cierpienia nie do uwierzenia, ponieważ w czyśćcu dusza czuje się tak, jak gdyby miała ciało… Nie minęło parę chwil tego cierpienia, a mnie się wydawało, że minęła już wieczność. (…)

Pomyślałem, że pójdę do pewnego mojego współbrata, powiem mu, że jestem w czyśćcu, i poproszę go, by modlił się za mnie. Ten współbrat był zdziwiony, bo słyszał mój głos, ale nie widział mnie. Zapytał: »Gdzie jesteś? Dlaczego cię nie widzę?«. (…) Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam ciała. Zadowoliłem się więc tym, że powtórzyłem z naciskiem, by modlił się za mnie, i odszedłem.

»Jak to? – mówiłem do samego siebie – czyż nie miały to być tylko 2-3 godziny czyśćca?… Minęło już przynajmniej trzysta lat!«. Tak mi się przynajmniej wydawało. W pewnym momencie ukazała mi się Panna Maryja, którą zacząłem błagać i zaklinać, mówiąc: »O Najświętsza Dziewico Maryjo, Matko Boga, wyproś dla mnie u Boga łaskę powrotu na ziemię, abym tam mógł żyć i działać już tylko z miłości do Niego!«.

Spostrzegłem obecność ojca Pio i błagałem również jego: »Dla twego okrutnego cierpienia, dla twoich błogosławionych ran, ojcze Pio, wstawiaj się za mną u Boga, aby mnie uwolnił od tych płomieni i dał łaskę odbycia czyśćca na ziemi«. Potem nic więcej już nie widziałem, ale zdałem sobie sprawę z tego, że ojciec rozmawiał z Maryją.

Po kilku chwilach znów ukazała mi się Dziewica Maryja… Pochyliła głowę i uśmiechnęła się do mnie. Dokładnie w tym momencie wróciłem do ciała… Nagłym ruchem uwolniłem się od prześcieradła, którym byłem przykryty. Ci, którzy czuwali przy mnie i modlili się, przerażeni rzucili się do drzwi, szukając pielęgniarzy i lekarzy. Po kilku chwilach cała klinika była postawiona na nogi. Wszyscy sądzili, że jestem jakąś zjawą”.

CAŁOŚĆ CZYTAJ TUTAJ

Źródło: www.milujciesie.org.pl

Ks. Prof. Guz  o filmie „Kler „,recenzja ,refleksja  6 minut.

NAUCZANIE KOSCIOŁA W SPRAWIE CZYSTOŚCI PRZEDMAŁŻEŃSKIEJ

Fragmenty kazania teologa moralisty ks. dr. Antoniego Bartoszka oraz jego korespondencji, która wywiązała się potem z jego słuchaczem, studentem Tadkiem

Z kazania:
Ktoś spytał mnie: czy zmieniło się nauczanie Kościoła w sprawie czystości przedmałżeńskiej? Tylu młodych mieszka ze sobą przed ślubem, i to z katolickich domów, i nie widzą w tym problemu. Nie, nauka Kościoła nie zmieniła się i nie zmieni, ponieważ przykazania Dekalogu – w tym: „nie cudzołóż” – są niezmienne. (…) Kto współżyje przed ślubem kościelnym, popełnia grzech ciężki. Jeśli jednak żałuje za grzech i chce poprawy, otrzyma rozgrzeszenie. Młodzi, którzy mieszkają wspólnie przed ślubem i współżyją, nie mogą przystępować do Komunii św., bo nie otrzymają rozgrzeszenia. Żyją bowiem w stałej okazji do grzechu. Postanowieniem poprawy byłaby decyzja o zaprzestaniu współżycia oraz wspólnego mieszkania przed ślubem.

Dlatego jeśli młodzi myślą o zawarciu małżeństwa i przychodzą na zapowiedzi do parafii, a równocześnie już mieszkają przed ślubem razem, to obowiązują ich nie dwie spowiedzi przedślubne, tylko jedna – ta druga. Do pierwszej nie mogą przystąpić, przed ślubem i tak będą mieszkać razem. Dopiero w spowiedzi bezpośrednio przed ślubem mogą autentycznie pojednać się z Bogiem, a ślub naprawi ich nieuporządkowaną sytuację.

Tadek:
Parę miesięcy temu byłem w związku z dziewczyną, dla której była ważna czystość przedmałżeńska. Nie byłbym szczery, gdybym nie napisał, że nie czuję, iż jest to dla mnie aż tak ważne (chociaż moi rodzice też wzięli ślub, zachowując czystość przedmałżeńską). Chciałbym współżyć z osobą, która w przyszłości będzie moją żona, i to jest dla mnie ważne.

Ksiądz mówił, że wspólna modlitwa umacnia, tylko że dla mnie współżycie przed ślubem nie jest grzechem. Wręcz przeciwnie, to współżycie jest dla mnie tak czyste, że byłbym w stanie przed stosunkiem pomodlić się z moją partnerką. Z drugiej strony, rozumiem, że jeżeli doszłoby do współżycia, to druga osoba – wierząca i praktykująca – poszłaby się wyspowiadać. Nie mógłbym znieść myśli, że ukochana osoba idzie z tego wyspowiadać się, a więc zakładając, że moją partnerką będzie kobieta wierząca, tak czy siak będę żył w czystości, jednak jeszcze raz podkreślam, że ślub nie jest dla mnie jakąś granicą.
Czytałem artykuł o parach, które chcą w czystości zawrzeć związek małżeński. Uderzyła mnie wypowiedź dziewczyny, która pisała, że gdy podczas całowania najdą ich brudne myśli (chyba tak to było nazwane), to zaraz biegną do spowiedzi. Dodała, że już nie może się doczekać współżycia i że z łóżka nie wyjdą przez tydzień. Czy to nie jest podważanie istoty wstąpienia w związek małżeński? Czy ślub nie został sprowadzony do uroczystego wręczenia biletu do sypialni.

Na kazaniu usłyszałem, że mieszkanie razem to grzech. Dlaczego? Takie stanowisko Kościoła boli mnie tym bardziej, że wiem, iż w żaden inny sposób nie pozna się tak drugiego człowieka, jak przez wspólne zamieszkanie z nim (mieszkałem w akademiku). W akademiku walki o głupie masło urastały do rangi „być albo nie być” (jeden chciał twarde, inny miękkie).
Ksiądz:
Mimo że obecnie nie rozumiesz idei czystości przedmałżeńskiej, jesteś gotowy uszanować drugą osobę, i uważam to za rzecz niezwykle cenną. Już teraz modlę się, żebyś taką właśnie dziewczynę spotkał. Ważne jest zdanie: „moi rodzice też wzięli ślub, zachowując czystość przedmałżeńską”. Twoi rodzice dali świadectwo i dobry przykład swoim dzieciom.

Zawarcie małżeństwa można porównać do przyjęcia święceń kapłańskich. Ksiądz staje się księdzem, gdy wyświęci go biskup, ale szczególnie intensywnie czuje się kapłanem, gdy odprawia Mszę (choć Msza to nie jedyny aspekt życia kapłańskiego). Młodzi zostają małżonkami, gdy ksiądz pobłogosławi ich związek przy ołtarzu, zaś dopełniają swoje małżeństwo przez życie seksualne (choć nie jest to jedyny aspekt ich życia). Msza jest święta, gdy odprawia ją ksiądz; gdyby próbował ją odprawiać ją oszust, podający się za księdza, byłaby kłamstwem. Akt seksualny jest święty, gdy jest podejmowany przez małżonków; poza małżeństwem jest oszustwem.

Jednym z Twoich argumentów jest to, że trzeba się przed ślubem sprawdzić – jak to jest wspólnie mieszkać. Jednak prawdziwy sprawdzian przyjdzie i tak dopiero w małżeństwie: gdy przyjdą kłopoty finansowe, gdy urodzi się dziecko, gdy pojawią się choroby. Wiem, że mieszkając przed ślubem, można już uczyć się, jakim „masłem smarować kromkę”, ale zapewniam Cię: i tak pozostanie to „grą wstępną” wobec prawdziwego związku. O jednym nie powiedziałeś – o dzieciach. Czas przed ślubem nie jest dobry na przyjmowanie dzieci. Sami mówimy, że to okres próby, więc możemy się jeszcze rozejść, po drugie – nie chcemy, by dziecko urodziło się poza małżeństwem. Uważam, że słowo „bilet” nie jest najlepsze („bilet” otrzymuje się jednorazowo, na jedną imprezę). Lepsze byłoby zatem słowo: „klucz”. Ślub jest wręczeniem „klucza” do całego życia: do serca, do sukcesów i porażek, do kuchni, do lodówki do pieniędzy i… do sypialni.

Czy można razem mieszkać przed ślubem?

No dobrze, to tak ciągle podkreślamy jak to się trzeba przed ślubem dobrze poznać, jak to trzeba zobaczyć nie tylko zalety ale i wady drugiej osoby więc może by razem zamieszkać? Przecież wtedy poznamy się najpełniej. Nie, oczywiście - nie będziemy współżyć, bo już doszliśmy do wniosku dlaczego czystość jest tak ważna. Ale tak poznać się jeszcze lepiej poprzez wspólnie zamieszkanie to chyba nie będzie niczym złym?     Moi kochani, cel wydaje się szlachetny ale… po kolei.

Po pierwsze: to nie bardzo nam się chce wierzyć, że nie będziecie współżyć. Dlaczego? Ano dlatego, że nie sposób uwierzyć, że na chłopaka nie działa jego dziewczyna. Jeśli chłopak jest zdrowy to nie ma możliwości, by go stała obecność ukochanej dziewczyny, jej zapach, dotyk, ciepło nie „ruszało”. A jak nie „rusza” to powinien się przejść do lekarza, bo by to oznaczało, że nie czuje pociągu seksualnego do kobiet i jego organizm nie funkcjonuje prawidłowo. A jak jednak to na niego działa to ciągle siebie i ją naraża na grzech. Być może w dziewczynie, szczególnie początkowo nic się nie dzieje, ale w chłopaku na pewno. A jeśli on tak to czuje to po co narażać go na takie udręki? On się może nawet do tego nie przyzna, bo mu duma nie pozwoli wyznać, że nie panuje całkowicie nad swoim organizmem, jednak tak jest. Mieszkając razem zatem ciągle narażacie się na pokusę i to jest tutaj złem – choćbyście faktycznie wytrwali nie współżyjąc. Celowo piszemy tutaj „nie współżyjąc” a nie „w czystości”, bo przecież czystość to nie tylko niewspółżycie. A z pewnością zdarzą się upadki. One naturalnie u par nie mieszkających ze sobą też się zdarzą, ale tutaj będą częstsze i bardziej frustrujące – bo jak obiecać poprawę, jak pracować nad tym, żeby się nie zdarzały kiedy sytuacja pokusy trwa ciągle. No, nawet święty miałby poważne problemy.

Po drugie: poprzez ciągłe powstrzymywanie się od współżycia, poprzez ciągłe stwarzanie sytuacji kiedy podniecenie narasta i nie jest rozładowywane tylko wygaszane można nabawić się poważnej nerwicy na tym tel. Bo wyobraźmy sobie sytuację kiedy chłopak z dziewczyną np. widzą się w piżamach, nie daj Boże śpią w jednym łóżku (takie sytuacje też się zdarzają), całują się na dobranoc i… nic. I tak przez miesiące, nieraz lata. Tak jak mówiliśmy – dziewczynie to może nawet początkowo nic nie będzie, bo dla niej ważniejsza jest uczuciowość i ona się chce do „swojego misia” po prostu przytulić i o nic jej nie chodzi. No i się przytula a w chłopaku się gotuje. Ale nie współżyją przecież, prawda? No to trzeba coś z tym podnieceniem zrobić. Nieraz jest to „tylko” wyżycie się w grze komputerowej (z narażeniem na pretensje ze strony dziewczyny, że woli siedzieć przed komputerem tracąc czas na jakąś głupią grę zamiast z nią pogadać; tymczasem on nie przyzna się, że jest to jego metoda na wygaszenie emocji lub nawet nie zdaje sobie z tego sprawy) ale bywa, że kończy się to nawet masturbacją. Jeśli chłopak wie, że jego dziewczyna za drzwiami łazienki bierze prysznic to naprawdę niewiele potrzeba, żeby jego wyobraźnia zaczęła działać. Jeśli ona się przy nim przebiera (a przecież nieraz tak jest jeśli mają do dyspozycji tylko jeden pokój) to naprawdę nie jest mu łatwo. I nie chodzi o to, że mężczyzna nie potrafi się powstrzymać, że zachowuje się jak zwierzątko. Po prostu to są najzwyklejsze reakcje organizmu a on się właśnie cały czas powstrzymuje. Żeby była jasność: po ślubie też nie zawsze można współżyć. Też czasem trzeba się powstrzymać. Ale inne jest nastawienie jeśli okres wstrzemięźliwości trwa kilka czy kilkanaście dni a potem można „legalnie” bez wyrzutów sumienia współżyć z własną żona a inaczej gdy perspektywa ślubu jest np. za dwa lata, prawda? Piszemy cały czas o mężczyźnie ale naturalnie dotyczy to także kobiety, choć z uwagi na jej odmienną naturę – w mniejszym stopniu.

No i teraz jeśli para postanawia, że jednak nie współżyją to będą seks kojarzyli jako coś od czego za wszelką cenę (cenę grzechu) trzeba się powstrzymać. Zakoduje im się, że współżyć nie wolno, to coś złego, podniecenie należy zaraz stłumić. To wszystko zaś może przyczynić się do naprawdę poważnych problemów w małżeństwie. Moi Drodzy, może nie uwierzycie, ale jest sporo małżeństw które przychodzą do poradni, bo nie mogą współżyć. Okazuje się, że małżonkowie (częściej kobieta ale mężczyzna nieraz też) ciągle czują jakieś dziwne wyrzuty sumienia przy podnieceniu, ciężko im osiągnąć orgazm, współżycie na które tak czekali nie cieszy. W dużej mierze są to małżeństwa, które mieszkały razem przed ślubem – abstrahując od tego czy współżyły czy nie. Bo oni cały czas mają w głowie schemat zachowań przed ślubem i tamtą świadomość, że seks jest grzechem.

Po trzecie: ludzie, którzy razem mieszkają nie mają na czole wymalowane, że nie współżyją i postronni odbierają to jednoznacznie – że to konkubinat. Nie wiesz co myślą Wasi sąsiedzi, nie wiesz też co myślą i mówią sąsiedzi Twoich rodziców. Pomyśleliście o tym? Bo na „złą sławę” narażacie nie tylko siebie ale i Waszych rodziców. Którzy często przecież wcale Waszego wspólnego mieszkania nie popierają. Dajecie też zły przykład Waszemu rodzeństwu. No i wprowadzacie w błąd osoby w kościele do którego chodzicie. Jeśli ktoś wie, że mieszkacie razem a Wy przystępujecie do sakramentów (bo nawet nie współżyjecie) to ludzie są skonsternowani i co niektórzy mogą myśleć, że to jest ok. Że bez ślubu można do Komunii św. przystępować. I to też trzeba wziąć pod uwagę, bo jest to grzech zgorszenia i podpada po kategorię tzw. „grzechów cudzych”.

Po czwarte: mieszkając razem tracicie coś bardzo ważnego – ową „pierwszość”, tajemniczość, radość wspólnego odkrywania pewnych spraw dopiero po ślubie. Nie będziemy się powtarzać bo pisaliśmy o tym w rozdziale o czystości. Chodzi o to, by pewne rzeczy zostawić na czas po zawarciu małżeństwa. Są to te kwestie bez których poznanie się jest możliwe a których odkrywanie po ślubie daje autentyczną radość a noc poślubna czyni niezwykłą.

Po piąte: mieszkając razem para zaczyna po pewnym czasie zachowywać się jak „stare, dobre małżeństwo”- w takim negatywnym znaczeniu. Nie ma randek, nie ma czekania na spotkanie, kwiaty też są rzadziej. Dużo mniej chodzi się do kina, na spacery, no bo nie są to już okazje do spotkań skoro jesteśmy ze sobą na co dzień. I co się dzieje? Tak naprawdę mniej ze sobą rozmawiamy, szczególnie na ważne i głębokie tematy. Zaczynają się codzienne obowiązki, zaczynamy też tak trochę „przyzwyczajać się” do swojej obecności. Po pracy każde zajmuje się swoimi sprawami i często siedzimy osobno każde w swoim kącie. Niektórzy to zamieszkanie razem odbierają wtedy jako zmianę na gorsze. No bo on czy ona się nie stara! Kiedyś dzwonił, przychodził, zabiegał a teraz siedzi przed komputerem. Kiedyś ona czekała, zawsze pięknie wyglądała a teraz ma pretensje o zalaną wodą podłogę w łazience. I znów trzeba podkreślić, że to normalne problemy i „rozczarowania”, na które narażeni są wszyscy nowożeńcy i z którymi muszą się uporać ale tutaj nie ma małżeństwa i ludzie nieświadomi co się dzieje mogą dojść do wniosku, że tej drugiej stronie już spowszedniała.

Chłopak i dziewczyna przed zaręczynami to jest pewien etap związku i nie ma powinno się go omijać poprzez udawanie małżeństwa. Poza tym takie mieszkanie razem to trochę pójście na łatwiznę: bo chłopak nie musi dziewczyny do domu odprowadzić, bo nie musi do niej jeździć… A przecież takie powroty, spotkania i randki są bardzo romantyczne i dają tę nutkę tajemniczości, tęsknoty… Dziwi nas nawet, że chłopakowi nie chce się wykazać rycerskością wobec swojej dziewczyny.

To tak moi Drodzy w skrócie, bo argumenty z pewnością można mnożyć.

Na koniec kwestia trochę powiązana z tematem ale w nieco innym kontekście. Bo nawet jeśli nie mieszkamy razem to czasami mogą zdarzyć się takie sytuacje, że razem nocujemy. Np. byliśmy z dziewczyną czy chłopakiem u kogoś na weselu, które było w innym mieście i po weselu jest zapewniony nocleg. Czasem jest tak, że jeśli jest to rodzina jest możliwość spania osobno lub w większej sali, ale czasem jest to jeden pokój. No trudno robić tu jakiś zarzut gospodarzom. Albo jest tak, że jesteście z innych miejscowości i chłopak przyjeżdża do Ciebie na weekend. Mieszkanie jest małe i nocuje w Twoim pokoju. Albo taka sytuacja zaistnieje na jakimś wyjeździe – jednym słowem zdarza się. Nie chcemy tu pisać oczywiście o tym, by nie współżyć, bo to jest chyba samo przez siebie zrozumiałe. Zresztą po weselu czy całodziennej wędrówce po górach to jest to chyba ostatnia rzecz, na która człowiek ma ochotę; nie wyobrażamy sobie też współżycia pod dachem rodziców chłopaka czy dziewczyny. Ale pytacie często czy w takim wypadku można spać w jednym łóżku. No to my pytamy: po co?

Przede wszystkim się nie wyśpicie. Po drugie nie ma sensu spać razem a potem zastanawiać się czy przypadkiem to dotknięcie to nie był zbyt śmiały gest, czy przekroczyliśmy granice czy nie, czy iść od spowiedzi czy nie. Poza tym jeśli chłopak jest dżentelmenem to – jeśli jest tylko jedno łóżko – odstąpi je dziewczynie a sam prześpi się na karimacie, materacu, kocu, w śpiworze. No, każdy szanujący się mężczyzna tak postąpi. A zatem nie trzeba spać w jednym łóżku ani nawet nie trzeba. Zostawcie sobie te chwile na ” po ślubie”.

Moi Drodzy! Ten czas chodzenia ze sobą jest niezapomniany i nie ma co przeskakiwać etapów związku, bo on nie będzie mógł się właściwie rozwijać. To tak jak z uczeniem się czegoś. Nie możesz przejść dalej jak nie przyswoisz wcześniejszego materiału, bo będą braki. Z uczeniem się miłości jest tak samo. Wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Na mieszkanie razem będzie czas po ślubie. I gwarantujemy Wam, że przez brak wcześniejszego wspólnego mieszkania nic nie stracicie a zyskacie. Znać się będziecie równie dobrze a nie narazicie siebie nawzajem na wiele niebezpiecznych dla Waszej czystości i rozwoju związku sytuacji. Nie udawajcie małżeństwa jeśli nim nie jesteście. Dziewczyny, pozwólcie się troszczyć o Was swoim chłopakom i dajcie im się wykazać jako dżentelmenom. Chłopcy, pokażcie, że potraficie zadbać o dziewczynę i że ją szanujecie poprzez nie narażanie siebie i jej na złą opinię otoczenia. Bądźcie tym kim jesteście: dziewczyną i chłopakiem. Życzymy Wam radości z odkrywania tego co jest między Wami TERAZ.

Kasia i Tomek

Redakcja portal

GRZECHY JĘZYKA
ks. Paweł Siedlanowski
Różaniec

fot. Annie Spratt | Unsplash (cc
Słowo to potężny oręż. Można nim wygrywać bitwy, budować, ale też burzyć i niszczyć.
Tak łatwo nam przychodzi osądzanie innych. „Nie zabijaj brata zwadą, ręką, kaźnią, ani radą” – przypominał autor średniowiecznego, wierszowanego przekładu Dekalogu. „Nie osądzaj nikogo, dopóki nie staniesz przy jego kowadle i nie popracujesz jego młotem” – pisał Rick Riordan w książce Bitwa w Labiryncie.
Dosyć znana jest opowieść, jak to św. Filip Nereusz hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, kazał za pokutę rozrzucić na wietrze worek pierza. Po jakimś czasie dama przyszła znowu z tym samym wyznaniem. Święty zadał jej wtedy odwrotną pokutę: zebrać rozrzucone pióra. Kronikarze odnotowali, że penitentka zrozumiała naukę.
Grzechy języka, nadmiar słów, które poza poruszeniem emocji czy zaspokojeniem ciekawości nie wnoszą do życia niczego konstruktywnego – to plaga naszych czasów. Mówi się, że dziś przeciętny człowiek (oglądający telewizję, czytający gazety, korzystający z internetu, portali społecznościowych itp.) w ciągu jednego dnia absorbuje tyle informacji, ile jego odpowiednik w średniowieczu poznawał przez całe swoje życie! Język został wprzężony w tryby inżynierii społecznej – w proces „wyzwalania człowieka” z zobowiązań ku „pełni wolności” niezdeterminowanej żadnymi normami. Jesteśmy bombardowani informacjami, fake newsami, zarzucani spamem! Dochodzi do tego oderwanie od prawdy słowa, które traci już swoje znaczenie.
Węże o jadzie palącym
Jesteśmy „stąd”, a zatem przesiąkamy „duchem tego czasu”. Konsekwencje są katastrofalne! Dziś ludzie zatracają poczucie odpowiedzialności – nie dostrzegają relacji, która zachodzi pomiędzy wypowiadanymi słowami a skutkami, jakie słowa te mogą wywołać. Widać to np. na portalach społecznościowych (Facebook, Twitter), ale też w codziennych realiach naszej egzystencji. Plotka, oszczerstwo, pomówienie, łatwość oceniania – to przecież stali bywalcy naszych domów, „współbiesiadnicy” spotkań towarzyskich, „wypełniacze” czasu! Opary szemrania szczelnie wypełniają pomieszczenia w urzędach, miejscach pracy i szkołach. Narzekamy na wszystko: rząd, politykę, lekarzy, Kościół, policję, niedobrego męża, ciekawską teściową, złośliwego sąsiada, szefa w pracy, pogodę i drogie leki w aptece. Ulubionym tematem rozmów jest smaganie słowem innych ludzi, pokazywanie ich wad i niedoskonałości. Stąd już tylko krok do popadnięcia w podejrzliwość, nihilizm, gorycz, które zabierają radość życia i wypalają relacje. Skutek? Pojawiają się „węże o jadzie palącym” – jak podczas wędrówki Izraelitów przez pustynię, narzekających na swój los: „Lecz lud zaczął szemrać przeciw Panu, narzekając, że jest mu źle. Gdy to usłyszał Pan, zapłonął gniewem” (Lb 11, 1). Szemrali faryzeusze (Łk 5, 30), robotnicy w winnicy (Mt 20, 10-12). „Żydzi szemrali przeciwko Niemu – pisze św. Jan – dlatego że powiedział: «Ja jestem chlebem, który z nieba zstąpił». I mówili: «Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może on teraz mówić: ‘Z nieba zstąpiłem’». Jezus rzekł im w odpowiedzi: «Nie szemrajcie między sobą!»” (J 6, 41-43). Szemranie to i nasz chleb powszedni. Niestety.
Sądy i przesądy
Ktoś porównał grzech języka do „pracy”, jaką w szafie wykonują mole. Ot, niezauważone zagnieździły się pomiędzy starannie złożonymi ubraniami. Były ciche, bezszelestnie pracowały w mroku. Gdy je spostrzegła gospodyni, było już za późno: tkaniny zamieniły się w strzępy. I nic już nie dało się zrobić, aby naprawić ubranie…
Obraz nasuwa podobieństwo do zniszczenia, które czasem dokonuje się w delikatnej ludzkiej tkance życia. Niekiedy i tam dochodzi do utajonego, niszczącego procesu rozrywania wzoru, łączeń, jedności, więzi. W mroku, w zatrutej jadem złowrogiej ciszy, świecie misternej intrygi szczelnie oddzielonej od świata pozorami porządku i zwyczajności, przykrytej fałszywym uśmiechem, trwa proces destrukcji. Ludzie szepczący ciche, śliskie i niszczące słowa – niczym mole – dokonują destrukcji. Wypowiadają w ciemności ćwierćsłowa i półprawdy, które przeciskając się przez szczeliny ludzkiej nieświadomości, jak zatrute powietrze nagle zaczynają dusić i niepomnych niebezpieczeństwa zatruwać jadem nienawiści. Szemrzą przeciwko Bogu i ludziom. Zdarzają się przymilni, pozornie troskliwi, obłudnie zatroskani. Bywają złośliwi, którzy w pełni zdają sobie sprawę ze zniszczenia, jakiego dokonują. Ci są najbardziej niebezpieczni.
Słodka trucizna
Sporo w ostatnim czasie o rzeczonym problemie mówił papież Franciszek. „Przyzwyczailiśmy się do obgadywania i do plotek. Jakże często jednak nasze wspólnoty i rodziny stają się prawdziwym piekłem, w którym dokonuje się tej zbrodni zabijania brata i siostry językiem!” – tłumaczył podczas jednego ze spotkań z wiernymi. Plotkowanie wydaje się „smaczne” – jak cukierki miodowe. „Bierzesz, jeden, drugi, kolejny, i jeszcze jeden, i na końcu boli cię brzuch. Dlaczego? Tak właśnie jest z plotkowaniem. Jest słodkie na początku, a w końcu niszczy twoją duszę! Plotkowanie jest w Kościele bardzo destruktywne. Po trosze to duch Kaina: zabić brata językiem” – dodał innym razem.
Św. siostra Faustyna pisała w Dzienniczku: „Pragnę, aby język mój nieustannie wysławiał Boga. Wielkie są błędy języka. Dusza nie dojdzie do świętości, jeżeli nie będzie uważać na swój język”. Mocne słowa. I trzeba wziąć je sobie głęboko do serca.
ks. Paweł Siedlanowski
Różaniec wrzesień 2018 
Czy katolik powinien wierzyć w sny? Piękne wytłumaczenie księdza Grzywocza

SEN

Amy Treasure/Unsplash | CC0
 Sny służą też odreagowaniu stłumionych emocji. Niezwykle spokojni i ulegli ludzie mogą śnić, że dopuszczają się aktów agresji – i w ten sposób dochodzi w końcu do głosu ich złość, nigdy nie przeżyta na poziomie świadomym. Ujawnienie się we śnie rozmaitych potrzeb, głodów i kompleksów jest zatem cenną wskazówką, co w nas wymaga troski, „rozpakowania”, zrozumienia.

Śni ci się lawina czy rajska plaża? Ludzie, za którymi tęsknisz, czy ci, którzy cię skrzywdzili? Żywi czy zmarli? Płonący budynek czy bezpieczny hamak? Sny nie są czymś „głupim”, błahym, nieistotnym. Opowiadają wiele o nas samych i bywają miejscem, gdzie mówi do nas Bóg. Fenomenalnie o ich roli opowiadał zaginiony w sierpniu 2017 roku w Alpach ks. Krzysztof Grzywocz, kapłan i terapeuta. Uczył, by ich nie lekceważyć.

Sen nie jest magiczną rzeczywistością

Snom najmniej przysłużyły się senniki, które ośmieszają ich rolę i zamieniają je w tanie wróżby. Przyśniły ci się pieniądze, znaczy, że wkrótce się wzbogacisz. Śniłeś o białej róży – niebawem spotkasz miłość twojego życia, ale będzie trudna, bo róża ma kolce. Ten magiczny styl postrzegania marzeń sennych oczywiście jest niedorzeczny i może mieć tak samo katastrofalne skutki jak podejmowanie decyzji przy pomocy kart tarota.

Między innymi właśnie z powodu przypisywania snom (niesłusznie) znaczenia magicznego niektórzy dyskredytują je, czego wyrazem bywa kompletny brak pamięci, co mi się śniło. Odcięcie się od świata marzeń sennych może wynikać też ze strachu przed tym, co w nas nieświadome – ponieważ sny w szczególny sposób pozwalają dojść do głosu tej sferze.

Co twoje sny mówią o tobie?

Jestem przekonana, że wielkim dobrem wynikającym z bolesnego zaginięcia ks. Grzywocza jest upowszechnianie się jego ogromnie dojrzałej wizji człowieczeństwa, w której jest miejsce dla duszy, ciała, uczuć i intelektu. Opowiada on o rozumieniu snów bez wartościowania ich na „głupie”, „świńskie” czy nieistotne i uczy czerpać z nich wiedzę o kondycji człowieka w procesie terapeutycznym, kierownictwie duchowym czy na drodze poznawania siebie.

W snach po pierwsze dochodzą w nas do głosu te dziedziny, które są jakoś zranione czy zepchnięte w kąt. Jeśli śni mi się ciągle zagrożenie życia – można zapytać, co takiego się wydarzyło, że tak mocno naruszyło we mnie fundamentalną potrzebę bezpieczeństwa? Gdy w snach odchodzą bliscy mi ludzie – co to mówi o moich lękach, więziach, zaufaniu? Jeśli w snach doświadczam sytuacji ośmieszenia i poniżenia – mogę poprzyglądać się swojemu poczuciu własnej wartości i zapytać siebie, z czym jest ono dla mnie powiązane.

Sny służą też odreagowaniu stłumionych emocji. Niezwykle spokojni i ulegli ludzie mogą śnić, że dopuszczają się aktów agresji – i w ten sposób dochodzi w końcu do głosu ich złość, nigdy nie przeżyta na poziomie świadomym. Ujawnienie się we śnie rozmaitych potrzeb, głodów i kompleksów jest zatem cenną wskazówką, co w nas wymaga troski, „rozpakowania”, zrozumienia. Mogą to być dawne traumy i zranienia, wyparte potrzeby i uczucia. Jak pisze ks. Grzywocz, w życiu księdza czy siostry zakonnej poprzez sny z motywami erotycznymi może dochodzić do głosu nieprzyjęta sfera seksualna, a przecież dziedzina pragnień seksualnych potrzebuje integracji także w życiu celibatariusza.

Sny w Piśmie Świętym

Sny dostarczają nam informacji o tym, co takiego wewnątrz nas domaga się zaopiekowania, czasami uzdrowienia – byśmy mogli się stawać ludźmi coraz bardziej świadomymi siebie i doświadczającymi wewnętrznej harmonii. Rozdarci i targani wewnętrznymi konfliktami – przekazujemy innym własne napięcie i krzywdę.

Sen ma także zdolność inspirowania i podnoszenia. Odkrywa przed nami to, co w nas silne. Może mi się przyśnić, że rozwiązałem jakiś swój problem czy przeciwstawiłem się złu. Wreszcie sen w tajemniczy sposób bywa miejscem spotkania Boga i człowieka – sposobem, w jaki komunikuje On nam coś ważnego dla naszej wzajemnej relacji. Pismo Święte ogromnie dowartościowuje sen jako przestrzeń Jego natchnień.

Jak korzystać z bogactwa, jakie wnoszą sny? Ks. Grzywocz namawia do tego, by z uwagą je kolekcjonować jako swego rodzaju album z obrazami ważnymi dla naszego życia. Są tak intymną częścią nas, że odsłaniane przez nie uczucia i potrzeby mogą i powinny być włączane w modlitwę i zawsze są cenne w głębokiej terapii. Na pewno także trzeba rozeznawać ich znaczenie, jeśli przeczuwamy, że w jakiś sposób mogłyby być natchnione – co wymaga zdecydowanie pomocy doświadczonego kierownika duchowego. Właśnie dlatego, że są one wieloznaczną i nie w pełni dostępną tajemnicą.

PIĘKNY,ANIMOWANY FILM O HISTORII POLSKI

Ksiądz odpowiada: Ale zanim definitywnie opuścisz kościół, chciałbym, żebyś wyświadczył mi jedną drobną przysługę…

Kto nigdy nie utyskiwał na fałszujący chór, księdza, który mówi za długo albo na sąsiada, który ośmiela się wyjąć komórkę podczas mszy świętej? Wiele osób ma ochotę obrazić się i wyjść z kościoła. Ks. Matthieu Lefrançois, proboszcz parafii Saint-Serge w Angers znalazł poniższy dialog, który zachęca do spotkania z Chrystusem:

Czytaj także: „Weźcie się do roboty”. Kazanie proboszcza, które spowodowało boom narodzin

Młody człowiek idzie do księdza i mówi:
– Proszę księdza, nie pójdę już więcej do kościoła!

Ksiądz pyta:

– Tak? A możesz mi powiedzieć, dlaczego?

Młody człowiek odpowiada:
– O mój Boże, tu widzę kobietę, która mówi mi źle o innej siostrze, tam – faceta, który słabo czyta, chór podzielony i fałszujący, ludzie podczas mszy patrzą w komórki, nie wspominając o ich wyniosłym i egoistycznym zachowaniu poza kościołem…

Ksiądz odpowiada:
– Masz rację. Ale zanim definitywnie opuścisz kościół, chciałbym, żebyś wyświadczył mi przysługę: weź szklankę pełną wody i okrąż trzy razy kościół, nie wylewając z niej ani kropli. Potem możesz opuścić kościół.

– To łatwe! – woła młody człowiek.
Zrobił trzy okrążenia, jak ksiądz prosił, wraca i mówi:
– Zrobione, proszę księdza.

A ksiądz pyta:
– Kiedy okrążałeś kościół ze szklanką wody, zauważyłeś, że jakaś kobieta źle o kimś mówiła?
– Nie.
– Widziałeś ludzi obojętnych wobec innych w kościele?
– Nie.
– Wiesz, dlaczego? Bo byłeś skoncentrowany na szklance, by nie uronić z niej ani kropli. Wiesz… podobnie jest w naszym życiu. Kiedy nasze serca koncentrują się na Chrystusie, nie mamy czasu dostrzegać błędów innych. Kto wychodzi z kościoła z powodu zakłamanych chrześcijan, nigdy nie wszedł do niego naprawdę z powodu Jezusa.

Pamela Anderson ostro o tym, co zrobiła jej pornografia

(fot. youtube.com)

ZOBACZ WIĘCEJJak pornografia wpływa na kobiety? [WIDEO]Jak pornografia wpływa na kobiety? [WIDEO]Dlaczego pornografia jest tak niebezpieczna? [WIDEO]Dlaczego pornografia jest tak niebezpieczna? [WIDEO]Czy to prawda, że Kościół nie lubi seksu?Czy to prawda, że Kościół nie lubi seksu?„Byłem jak prostytutka”. Świadectwo mężczyzny, który grał w filmach porno [WIDEO]

Znana aktorka i modelka „Playboya” – Pamela Anderson – postanowiła opowiedzieć o tym, jak szkodliwa jest pornografia i przemysł, który powstał wokół produkcji filmów „dla dorosłych”.

Anderson wystąpiła w popularnym w Wielkiej Brytanii talk-show „This Morning” oraz napisała artykuł dla Wall Street Journal, w którym nazwała pornografię „zagrożeniem dla społeczeństwa o wadze nie do przecenienia”.

„Jest to eksperyment masowego upodlenia, który niszczy naszą kulturę” – napisała aktorka. Ostrzegła również przed „niszczącymi efektami pornografii na duszę mężczyzny, na jego zdolność do bycia mężem i co za tym idzie – ojcem”.

<<7 mitów, które wciska nam porno>>

Pamela Anderson odpowiedziała również widzom „This Morning”, którzy na żywo komentowali na Twitterze jej słowa o pornografii, twierdząc, że jest „hipokrytką”, bo „sama zrobiła na tym pieniądze i sławę”. Modelka stwierdziła wówczas: – Czy byliście kiedyś traktowani jak gwiazdka porno w łóżku? To nie jest w ogóle fajne. Policzkowanie, bicie, wyzywanie, plucie. Tak wygląda dzisiaj seks i ja tego doświadczyłam. I nie chcę, by kiedykolwiek to znów miało miejsce.

– Wiem, że jestem częścią tego problemu i prawdopodobnie powinnam zostać zdyskwalifikowana w tej sytuacji. Byłam w Playboyu, skradziono nagranie z mojego domu, które było wykorzystane na całym świecie – mówiła Anderson – Żałuję pewnych rzeczy w moim życiu, ale czuję się też bardzo dobrze z tym, że mam taką perspektywę. To wszystko jednak dzięki temu, że jestem produktem tego przemysłu, że byłam traktowana jak przedmiot. [To dzięki temu] mam prawo, by wypowiadać się na ten temat.

Pamela Anderson zwróciła również uwagę na fakt, że pornografia niszczy powszechnie relacje seksualne: – Każdy chce być pożądany w relacji. To kwestia numer jeden – mówiła aktorka – A to właśnie pornografia ją niszczy. Chłopcy i dziewczęta są najbardziej narażeni na jej wpływ. Oglądając te obrazy, zaczynają myśleć: „to właśnie tak powinna wyglądać relacja seksualna”. A jest to ogromny fałsz.

– Dostęp do porno jest tak duży, że ludzie zostają oderwani od zmysłowości, doświadczenia – mówiła Pamela Anderson – Powodują to te liczne obrazy, które stają się coraz dziwniejsze. To naprawdę poważna sprawa.

https://pl.aleteia.org/2017/02/26/sprawdz-czy-masz-problem-z-alkoholem/

https://pl.aleteia.org/2017/10/21/matt-talbot-walczysz-z-jakims-nalogiem-poznaj-zwycieska-historie-patrona-alkoholikow/

https://pl.aleteia.org/2017/11/06/alkoholiczki-co-to-znaczy-pic-po-kobiecemu/

https://pl.aleteia.org/2017/10/11/ks-lukasz-kachnowicz-czego-sie-nauczylem-od-anonimowych-alkoholikow/

Egzorcysta informuje: takie podejście do modlitwy różańcowej jest błędne

ks. Sławomir Sosnowski

14.10.2017 08:00

Takie traktowanie różańca jest błędne i świadczy o tym, że źle podchodzimy do naszej wiary. Dowiedz się, jak tego unikać.

 https://www.youtube.com/watch?v=l9OZPLEahYk

Matka Teresa napisała do Polaków tylko jeden list. Bardzo mocne słowa świętej

Matka Teresa z Kalkuty /

03.10.2017

(fot. wikimedia.org / © 1986 Túrelio / CC BY-SA 2.0 de)

ZOBACZ WIĘCEJ4 myśli o aborcji i ochronie życia4 myśli o aborcji i ochronie życiaTo jeden z najmocniejszych wpisów o aborcjiTo jeden z najmocniejszych wpisów o aborcjiDo kobiet myślących o aborcjiDo kobiet myślących o aborcjiWłaśnie od tego trzeba zacząć ochronę życia [WIDEO]Właśnie od tego trzeba zacząć ochronę życia [WIDEO]

Matka Teresa rok przed śmiercią opublikowała list do Polaków. Była świadkiem toczącej się wówczas debaty nad zmianami prawnymi o ochronie życia. List z Kalkuty nie dotyczył jednak wyłącznie aborcji. Święta dotknęła czegoś bardzo ważnego.

List został napisany niemal dokładnie 20 lat temu – 24 września 1996 roku. Potwierdziła to przełożona wspólnoty sióstr Misjonarek Miłości w Łodzi, s. M. Diśmas Rager. Jak mówiła, Matka Teresa była wówczas poruszona debatą nad zmianą ustawy o ochronie życia, która toczyła się w Polsce.

Święta leżała już wówczas w szpitalu. Zmarła niecały rok później, 5 września 1997 roku.

– Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy, aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia – pisała Matka Teresa. Dodała również, że ten dar od Boga nie jest tylko dla nas, ale po to „abyśmy Go kochali, byśmy kochali naszych braci i siostry”.

Święta wskazała również, że nie można bać się życia małego dziecka ze względu na pragnienie „wygodniejszego życia” czy „wolności”: – Bać się należy jedynie łamania Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej nieskończonej i czułej miłości pragnie tylko naszego dobra, naszego szczęścia, naszej miłości – pisała Matka Teresa.

Święta napisała również o wyzwaniu i zadaniu czekającym przed Polakami: – Moi kochani Polacy! Uczcie swoich młodych kochać Boga. Uczcie ich modlić się. A jeśli będziecie trzymać się razem, będziecie kochać się wzajemnie taką miłością, jaką Bóg kocha każdego z nas. Z całych sił starajmy się utrzymać jedność polskich rodzin. Wnośmy prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat.

Wskazała, że ochrona życia nie dotyczy tylko jedności i wnoszenia pokoju, ale że zaczyna się od kochania „małego dziecka już w łonie matki”: – tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie, jest aborcja, ponieważ jeżeli matka może zabić swoje własne dziecko, co może powstrzymać Ciebie i mnie od zabijania się nawzajem? Najbezpieczniejszym miejscem na świecie powinno być łono matki, gdzie dziecko jest najsłabsze i najbardziej bezradne, w pełni zaufania całkowicie zdane na matkę.

<<Obejrzyj także: Matka Teresa – aborcja zabija sumienie matki>>

– Ofiarowuję wszystkie swoje cierpienia, wynikające z choroby i bezradności, abyście dokonali prawidłowego wyboru – abyście wybrali życie, zgodnie z wolą Bożą – napisała Matka Teresa…

Dlaczego warto odmawiać różaniec i ufać Maryi?

Piotr Luma

04.10.2017 08:45

(fot. shutterstock.com)

ZOBACZ WIĘCEJTo stanie się, jeśli przez 30 dni będziesz odmawiać różaniecTo stanie się, jeśli przez 30 dni będziesz odmawiać różaniecFranciszek zachęcił Polaków do modlitwy różańcowejFranciszek zachęcił Polaków do modlitwy różańcowejDlaczego chrześcijanin nie powinien się porównywać z niektórymi świętymi? [WIDEO]Dlaczego chrześcijanin nie powinien się porównywać z niektórymi świętymi? [WIDEO]Różaniec to najpopularniejsza modlitwa maryjna w Polsce. Przeprowadzono specjalne badaniaRóżaniec to najpopularniejsza modlitwa maryjna w Polsce. Przeprowadzono specjalne badania

Zgodnie z obietnicą Matki Bożej nawet jeśli będziesz jedną nogą w piekle, to Ona cię z tego bagna wyciągnie. Poznaj kilka przykładów, które dowodzą, że to prawda.

Różaniec jest dla każdego – mówi Dorota z parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Dębem Wielkim, żona i mama trojga dzieci. Do wspólnej modlitwy dziesiątkiem różańca zaproszeni są wszyscy: małżonkowie bezdzietni, rodziny, osoby samotne, szukające swojej drogi życia, ale także żyjące bez sakramentów, gdzieś poza Kościołem, jako osoby rozwiedzione.

Do parafii Doroty przyjechała grupa ewangelizacyjna głosząca świadectwa o mocy i sile modlitwy różańcowej. W tej grupie była Aneta. To kobieta ogień. Jej miłość do Matki Bożej widać już przy pierwszym kontakcie. Od razu wręcza dziesiątek różańca z przetopionych plastikowych nakrętek, zrobiony przez jedną z osób ze wspólnoty; różaniec tym cenniejszy, bo poświęcony przez abp. Henryka Hosera SAC podczas Mszy świętej na Jasnej Górze. „Te różańce są wyjątkowe, nawet osoby niechodzące do kościoła je biorą” – mówi. Inna sprawa, że Aneta rozdaje je wszystkim, na przykład matce z dziećmi na ulicy czy taksówkarzowi. „Rzadko ktoś odmawia przyjęcia” – zapewnia. Aneta, matka dorosłej córki, samotnie wychowująca syna, ma taki charyzmat, że dzieli się dobrem, które otrzymała, czyniąc to w sposób niezwykle autentyczny i radosny.

Jak to się zaczęło?

Dorota, słuchając świadectw, poczuła zaproszenie, aby wstąpić do róży rodzinnej. Jednak nie przyszło jej to łatwo. Przez cztery miesiące broniła się przed nowym zaangażowaniem. Obawiała się odpowiedzialności, wstydziła się, co powiedzą inni, gdy się dowiedzą, że modli się różańcem „jak starsze panie”, i co powie mąż. W tym samym czasie przeżywała osobisty kryzys wiary, związany z codziennymi kłopotami i niespodziewaną chorobą mamy (rak piersi).

Marzeniem Doroty zawsze było pojechać na misje. Jedna z sióstr zakonnych, z którymi pracuje, powiedziała jej, że ma misję w Polsce. Choć wtedy jeszcze tego nie rozumiała, wkrótce zaczęła odnajdywać ją w dziele Maryi, do którego Ona ją pociągnęła. W tym trudnym dla siebie momencie życia postanowiła zaryzykować. Założyła różę wśród koleżanek. Codziennie modliła się za chorą mamę, która przechodziła ciężką chemioterapię. Do modlitwy za babcię włączyły się dzieci. Równocześnie powstawały kolejne róże. Owoce wspólnej modlitwy przeszły oczekiwania Doroty. W ciągu niespełna trzech lat w parafii postało dziewięć róż. Po dwóch latach mama została uzdrowiona. „Czuje się dobrze i ma dobre wyniki, to cud wymodlony przeze mnie, dzieci i wspólnotę” – mówi córka. Dorota wszystko robi dla Maryi. To Maryja uczy ją, jak być dobrą żoną i matką, a kto się Jej zawierzy, tego Ona nigdy nie zawiedzie. Maryja jest dla niej Najlepszą Przyjaciółką, która w łączności z Duchem Świętym prowadzi ją i czyni jej pielgrzymkę do nieba piękniejszą.

Przebaczenie z serca

Aneta również odzyskała swoją mamę dzięki Maryi. Jej życie było bardzo bolesne. Wychowała się w rodzinie alkoholowej. Ojca widziała raz w życiu. Ojczym i mama byli alkoholikami i nic poza piciem się dla nich nie liczyło. Awantury w domu odbywały się codziennie. Na swoich barkach Aneta niosła ciężki krzyż, ale – przyznaje – dziś by go nie zamieniła. Przez całe życie miała pretensje do mamy, dlaczego zgotowała jej taki los. Dopiero w Medjugorie doznała przemiany. Szesnaście lat po śmierci mamy zrozumiała, że musi ją przeprosić. Aneta wie, że nic nie usprawiedliwia zachowania mamy, ale widzi też, że dotąd była skupiona tylko na sobie i na swoim nieszczęściu. Dzięki pielgrzymce do Medjugorie zaczęła dostrzegać dobro, które mama dla niej uczyniła. Wcześniej Aneta szukała miłości nie tam, gdzie potrzeba – w różnych przelotnych związkach i relacjach. Teraz znalazła miłość w Bogu. Cały swój ból oddała Maryi i po szesnastu latach pokochała swoją mamę. Dziś z jej cierpienia Bóg wyprowadził błogosławieństwo – gdy dzieli się z ludźmi swoim trudnym i bolesnym doświadczeniem, chwalą Boga za dobro, które z niego wyprowadził.

Aneta, tak jak Dorota, należy do grupy ewangelizacyjnej szerzącej różaniec rodzinny. Jeździ po parafiach w diecezji warszawsko-praskiej i nie tylko i ewangelizuje, zachęcając wszystkich, aby włączyli się w to dzieło, bo – jak mówi – Maryja zaprasza każdego osobiście. Pierwszy cud, jakiego doznała za wstawiennictwem Matki Bożej, to to, że sama przystąpiła do różańca. Był to okres, gdy jej córka żyła w związku niesakramentalnym. Owoce modlitwy były ogromne. Córka wzięła ślub i będąc już w ciąży, wstąpiła do róży. Z kolei syn Anety, który co prawda do kościoła nie chodzi, modli się codziennie dziesiątkiem różańca, bo – jak sam mówi – inaczej nie zaśnie. Anetę tak bardzo przenika potrzeba ewangelizowania, że nawet w obecnym miejscu pracy (również wymodlonym) ma kącik, gdzie na stoliku dla pacjentów rozłożone są obrazki z Matką Bożą Pompejańską i dziesiątkami różańca. Dla Anety cudem jest, że ludzie sięgają po różaniec. Mówi, że zgodnie z obietnicą Maryi nawet jeśli będziesz jedną nogą w piekle, to Ona cię z tego bagna wyciągnie. I cytuje o. Stanisława Przepierskiego OP: „kto się odda Maryi i będzie się modlił na różańcu, zauważy, że wszystkie ważne wydarzenia życiowe są z Nią związane, z jakimś Jej świętem, ze wspomnieniem”. Odkąd jest w róży i ewangelizuje, dostrzega małe cuda w codzienności. „Trzeba tylko umieć je zauważać” – wyjaśnia. Opiekunem duchowym grupy ewangelizacyjnej jest bp Marek Solarczyk. Prowadzi formację, a spotkania, w czasie których jest wspólna Eucharystia i dzielenie, odbywają się raz w miesiącu.

Słowo moderatora

Ks. Maciej Kosewski, moderator rodzinnych róż różańcowych z parafii św. Faustyny w Warszawie na Bródnie, mówi, że specyfiką rodzinnych róż różańcowych jest modlitwa osób (małżonków, ale nie tylko), dla których ważna jest troska o rodzinę, jedność i miłość. Nieraz są to rodziny, w których tylko jedna osoba się modli, a reszta nie jest zainteresowana, ale bardzo często jest tak, że w modlitwie różańcowej uczestniczą pełne rodziny. Często taka modlitwa sprawia, że druga osoba, mniej zaangażowana, włącza się. Ale też dla tej jednej osoby modlącej się jest to przemiana duchowa; zaczyna doświadczać, że Bóg jest kimś konkretnym, osobowym, a nie jakąś teorią. Aneta dodaje, że celem różańca rodzinnego jest także modlitwa za księży i o nowe powołania, bo przyszły kapłan będzie w dużej mierze taki jak rodzina, z której się wywodzi…

Od wulgaryzmów naszych powszednich…

„Proszę księdza przeklinałem, więcej grzechów nie pamiętam”. Jak rozumieć „przekleństwo” a jak „wulgaryzm”? Jak się okazuje św. Paweł nie przebierał w słowach, gdy naprawdę wpadał w Boży gniew.

Wyobraź sobie taką sytuację: poważna liturgia w kościele w Galacji, I wiek naszej ery. Jakiś czas wcześniej był w tym mieście słynny kaznodzieja i głosiciel – Paweł z Tarsu. Nawrócił ludzi wierzących w wielu bogów na wiarę w zbawiciela Jezusa Chrystusa. Aby dołączyć do tej wiary, wystarczy tylko chrzest, którego udziela im apostoł lub jego uczniowie.

Po pobycie tam wyjechał w dalszą podróż i jakiś czas później przybywają do miasta inni nauczyciele, tzw. judeochrześcijanie (żydzi, którzy nawrócili się na chrześcijaństwo). Mówią oni, że aby dostąpić zbawienia, należy się obrzezać. Dochodzi to do Pawła, który do swojej gminy wysyła list. Odczytywany jest podczas liturgii. Zgromadzili się wszyscy członkowie tamtejszego Kościoła. I co słyszą z ambony? „Ci, którzy tak głoszą, niech się do końca obrzezają!” (Ga 5, 12).

A przecież i Jezus nie zawsze był „dyplomatyczny”. Bo nie można dyplomacją nazywać określenia swoich rozmówców „grobami pobielanymi”. Czyli tak bardziej po naszemu: totalnymi hipokrytami. Znany jest  fragment Listów , w którym św. Paweł mówi, że wszystko, co go oddziela od Chrystusa, uznaje za śmieci, a w oryginale „σκύβαλα”, czyli po prostu gówno (Flp 3,7-11) .

Może nie są to w dzisiejszych warunkach aż tak szokujące słowa, mimo wszystko jednak nie jest to język, do którego przywykliśmy w kościelnych ławkach. I jak to, co opisałem powyżej, pogodzić ze słowami samego św. Pawła z Listu do Efezjan: „Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, które może budować, gdy zajdzie potrzeba, aby przyniosło błogosławieństwo tym, którzy go słuchają” (Ef 4, 29)?

Więc jak to jest: mamy się spowiadać z tzw. przeklinania czy nie? 

Przekleństwo to nie wulgaryzm. Przekleństwo faktycznie jest grzechem i znaczy tyle co życzenie komuś zła. Jeśli na przykład w złości życzyłem komuś śmierci: zgrzeszyłem. Wszelkie gorsze lub mniejsze przypadki do tego się zalicza. Dlaczego? Chrześcijanin ma błogosławić, a nie przeklinać.

Dodam, że w dokumentach Kościoła nie ma nic na temat wulgaryzmów.

Pamiętajmy, że jako chrześcijanie jesteśmy wolni. Nad nami nie siedzi Bóg Ojciec, który słysząc cokolwiek „ostrzejszego” niż „kurka wodna”, od razu grozi nam palcem. Nasza wiara nie zależy od pięknej, kwiecistej mowy. Nie mierzy się jej stopniem poprawności polszczyzny (czy jakiegokolwiek języka). Mierzy się ją miłością do Boga. To, czy rzucimy mięsem czy nie, nie zależy od tego, czy ktoś nam powie, że to grzech.

Oczywiście, że moment, w którym używamy popularnego k…a jako przecinka, jest zdecydowaną i oczywistą przesadą. Ale co w sytuacji, w której jest potrzeba, żeby powiedzieć coś dosadnie? Czy Jezus w takim razie grzeszył, wyrażając się w ten a nie inny sposób o faryzeuszach?

Ludzie, którzy rezygnowali z Boga na korzyść religii pogańskich, zostali w Księdze Ezechiela porównani do kobiet rozwiązłych. Bóg opisuje ich między innymi takimi słowami: „Zapałała namiętnością do swoich zalotników, których członki były jak członki osłów, a wytrysk ich nasienia jak wytrysk ogierów” (Ez 23, 20). Zdarzało mi się zrezygnować z Boga dla czegoś innego, czasem też złego – więc ten cytat też może być do mnie. Co najmniej wywołuje to rumieńce.

Istnieje granica między szczerym i dosadnym postawieniem sprawy (także z użyciem wulgaryzmów) a obrażaniem kogoś, czego nam robić nie wolno: „Kto by rzekł bratu swemu: Rakka, stanie przed Radą Najwyższą, a kto by rzekł: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny” (Mt 5, 22).

Maciej Pikor – student, zauroczony w pewnej Książce, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl

Świadectwo-

Modlitwa i uzależnienie od pornografii

Modlitwa w intencji trudnego małżonka

(fot. shutterstock.com)

5 pytań, które ratują małżeństwo przed rozpadem5 pytań, które ratują małżeństwo przed rozpadem

Mówią, że małżeństwo to koniec miłościMówią, że małżeństwo to koniec miłości

Twój kontakt z mężem jest trudny od dłuższego czasu? Wydaje ci się, że twoja żona nie słucha cię i nie jest zainteresowana twoim życiem? A może odkąd pojawiły się dzieci, staliście się dla siebie bardziej obcy. Siądźcie razem i spróbujcie tej pięknej modlitwy.

Ojcze, który nas kochasz, któryś nas ukochał
Zanim dałeś nam życie.
Tobie powierzam wszystko,
Co mam najdroższego, mój Skarb, mojego męża/żonę
Najbliższą mi osobę. Ty kochasz więcej niż ja jestem w stanie pokochać
Ufam Twojej miłości
Otocz ukochanego mojego swoją opieką
I chroń od wszelkiego złego.
Niech Twój Anioł czuwa nad nim i niech Go strzeże
Spraw, by było mu dobrze, zachowaj go w zdrowiu
Dodaj sił i napełnij radością.
Niech go otacza ludzka życzliwość,
Niech na swej drodze spotyka serdeczne
Uśmiechnięte twarze
Opatrzności Boża, Tobie się oddajemy w opiekę
Osłaniaj nas
Doprowadź nas szczęśliwie znowu do siebie
Pomóż nam, Panie, odbudować dom,
w którym Ty zamieszkasz z nami na zawsze.
Wiem, że ludzkie marzenia o szczęściu
Złym zrządzeniem losu mogą obrócić się w niwecz.
Ale ufam Ci i mocy Sakramentu, w którym nas połączyłeś
Ty, który nie zapominasz o liliach polnych i ptakach niebieskich
pamiętaj o nas.
Wierzymy Twojej Miłości
Niech wola Twoja wypełnia się nad nami i w nas
Amen

„Tak odnalazłem sposób na to, by spotkać swoją połówkę”

Jak znaleźć „drugą połówkę” i szczęśliwie spędzić z nią życie? To proste! Mam niespełna 30 lat i przez wiele lat dążyłem do stworzenia stałego i szczęśliwego związku.

Już w czasach liceum poznałem świetną dziewczynę, którą uznałem za „tę jedyną”. Nie wyszło. Bardzo cierpiałem, ale po jakimś czasie spotkałem kolejną… i kolejną… i kolejną…

Za każdym razem nie wychodziło. Zastanawiałem się, co ze mną jest nie tak. Większość znajomych stworzyła już szczęśliwe związki: narzeczeństwo, ślub, dzieci…

Ja byłem nadal sam. Im przybywało mi lat, tym coraz bardziej kurczył się krąg znajomych, a ja stałem w miejscu. Coraz więcej czasu spędzałem przed komputerem. Czat, portale społecznościowe.

Wirtualne znajomości stały się centrum mojego życia. Im więcej siedziałem przy komputerze, tym częściej sięgałem po pornografię. Na początku dla przyjemności, ale z czasem zacząłem ją traktować jako alternatywę życia towarzyskiego. Po co szukać nowych znajomych, biegać za dziewczynami, które wciąż mnie odrzucają, skoro mam przyjemność na wyciągnięcie ręki. Wystarczy jedno kliknięcie.

Rano pojawiały się wyrzuty sumienia, ale tłumaczyłem sobie, że „wszyscy tak robią”, „to naturalne”. Moje życie powoli toczyło się w dół po równi pochyłej.

Na szczęście przyszedł rok 2012, który wprowadził spore zmiany w moim życiu. Zakochałem się do szaleństwa. Bardzo poważnie myślałem o oświadczeniu się pewnej dziewczynie, która nie do końca odwzajemniała moje uczucia. Krótko mówiąc, zakochałem się w dziewczynie, dla której byłem tylko przyjacielem.

Dała mi kosza. To bolało. Długo nie mogłem się pozbierać. Ale z perspektywy czasu wiem, że musiało tak się stać.

To wydarzenie stało się początkiem zmian w moim życiu. Dostrzegłem w sobie ogromną nieśmiałość. Miałem 25 lat, a w środku mnie był kilkuletni chłopczyk, który bał się życia.

Zacząłem interesować się kursami samorozwoju i poprawy pewności siebie. W ciągu kilkunastu miesięcy z szarej myszki przemieniłem się w osobę pewną siebie, otwartą, zabawną i mającą cel w życiu. Udało mi się znacząco wyeliminować pornografię ze swojego życia, co tylko wzmocniło i przyspieszyło proces przemian. Czułem się świetnie.

Niestety ten niekontrolowany rozwój wepchnął mnie w drugą pułapkę – pułapkę perfekcjonizmu. Chciałem wszystko robić książkowo, chciałem być idealny. Jeśli coś mi nie wychodziło, to udawałem, że jest idealnie. Stałem się aktorem we własnym życiu. Poznawałem kolejne dziewczyny, ale one dość szybko orientowały się, że jestem mało spójny i nie chciały ze mną budować żadnej poważnej relacji. Tradycyjnie kończyło się tylko na „przyjaźni”.

Czas płynął, a ja stawałem się coraz bardziej niecierpliwy. Przecież za chwilę będę miał 30 lat. Rodzina co chwilę dopytuje czy mam kogoś, kiedy się ożenię. Zaczynało mnie to irytować. Stawałem się coraz bardziej nerwowy i opryskliwy, gdy ktoś pytał mnie o związek.

W lutym bieżącego roku spotkałem świetną dziewczynę na jednej z imprez firmowych. Uznałem to za cud. Przecież mijałem się z nią na korytarzach i nigdy bym nie pomyślał, że to taka świetna dziewczyna. To już na pewno jest ta jedyna.

Zapewne myślisz, Drogi Czytelniku, że teraz napiszę całą historię jaki jestem szczęśliwy i że wreszcie Bóg wysłuchał moich próśb.

Otóż nie. Ta znajomość też się rozwiała, a ja po raz kolejny zacząłem się wściekać. Któregoś wieczoru podczas modlitwy zrobiłem „awanturę” Jezusowi, jak to możliwe, że nie wyszło i co znowu zrobiłem źle.

Szybko uświadomiłem sobie z Kim rozmawiam. Przecież to jest Bóg Wszechmogący, a ja zachowuję się jak rozpieszczony dzieciak, który tupie nogą i obraża się, bo nie dostał kolejnej zabawki.

Nagle mnie olśniło. Przecież poznałem tę dziewczynę w Ostatki, czyli w tuż przed okresem 40-dniowego Postu. Zrozumiałem, że muszę zatrzymać się w swoim życiu, wraz z Jezusem iść na pustynię i zastanowić się, dokąd ja tak naprawdę biegnę.

Znalazłem przyczyny moich niepowodzeń:

  1. Chcę mieć wszystko natychmiast. Nie potrafię czekać. Dopóki nie nauczę się cierpliwości, nie stworzę szczęśliwego związku.
  2. Nie doceniam tego co mam. Wciąż poszukuję czegoś nowego. Nie potrafię cieszyć się z tego co już osiągnąłem (uznanie w pracy, auto, sukces w samorozwoju).
  3. Niskie poczucie wartości. Nadal jest we mnie ten mały chłopczyk, który nie chce zaryzykować, bo boi się odrzucenia. Wciąż wypominam sobie dawne błędy i niepowodzenia.
  4. Co powiedzą inni? Wiele rzeczy robię nie dla siebie, ale żeby inni widzieli. Nieraz zdarzyło mi się mówić nie to co myślę, ale to co się spodoba ludziom.
  5. Każda dziewczyna, która wykazuje choć odrobinę zainteresowania od razu jest przeze mnie ubóstwiana. Wybiegam zbyt daleko w przyszłość i już na samym początku zbyt mocno się angażuję.

Kiedy zrozumiałem, co robiłem źle, przeszedłem do ofensywy. Wprowadziłem plan naprawczy i dzięki temu nabrałem wiatru w żagle mojego życia.

W ciągu tych 40 dni Postu dotarło do mnie, że osiągnięcie sukcesu to droga złożona z 6 kroków:

  1. WIARA – Bóg jest Wszechmogący. Tylko On wie, co jest dla mnie najlepsze i kiedy powinienem to dostać.
  2. PRACOWITOŚĆ – siedzenie w fotelu z różańcem w ręku i czekanie na cud? To nic nie da. Módl się i pracuj, a osiągniesz sukces.
  3. PEWNOŚĆ SIEBIE i STABILIZACJA EMOCJONALNA – najwyższy czas dorosnąć i przejąć odpowiedzialność za własne życie (samorozwój, pasje, hobby, walka z nałogami),
  4. RADOŚĆ Z ŻYCIA  – ciesz się z każdego najmniejszego sukcesu. Wybaczaj błędy. Sobie i innym. Ludzie dziś są zapatrzeni w TV i internet, więc radosny i szczęśliwy człowiek to skarb.
  5. CEL W ŻYCIU – dąż do niego powoli ale konsekwentnie.
  6. WYSOKIE STANDARDY – prawdomówność, dotrzymywanie danego słowa, stanowczość, przyznawanie się do popełnionego błędu.

Po kolei wypełniam te punkty… i ostatni miesiąc jest chyba najszczęśliwszy w moim życiu. Radość, którą w sobie mam przekłada się na lepsze relacje oraz na sukces w pracy, a wysokie standardy i odwaga budzą szacunek wśród innych ludzi. Mimo, że nadal nie mam drugiej połówki, to wiem, że wszedłem na właściwą drogę i zrozumiałem kogo mam szukać i gdzie mam szukać. Pomogła mi w tym pewna modlitwa.

Od dwóch miesięcy rano i wieczorem odmawiam modlitwę do Św. Józefa…

Święty Józefie, przeczysty Oblubieńcze Bogarodzicy Maryi! Bóg uczynił Cię najszczęśliwszym małżonkiem, dając Ci za towarzyszkę życia Najświętszą i Niepokalaną Dziewicę, Matkę samego Boga.

Przez piękno i świętość Twojego życia stałeś się Patronem wszystkich małżonków. Proszę Cię o szczęśliwy wybór i łaskę dobrej, wiernej, roztropnej i świętej żony, której mógłbym powierzyć moje serce i złączyć się z nią mocą łaski sakramentu małżeństwa.

Uproś jej mądrość życia, szerokość serca, pobożność, aby promieniowała dobrocią i kształtowała życie rodziny według zamysłów Przedwiecznego. Amen

W tych kilku wersach zawarty jest cały opis idealnej żony. Odkąd zacząłem patrzeć na kobiety przez pryzmat tej modlitwy, okazało się, że przez całe życie poznawałem te niewłaściwe. Dotarło do mnie, że moja samotność to nie pech – to łaska od Boga. Do tej pory nie byłem gotowy na związek (i zastanawiam się czy już jestem…), więc moje niepowodzenia to ochrona przed poważniejszymi konsekwencjami (np. nieprzemyślany ślub i rozwód).

Jak znaleźć „drugą połówkę” i szczęśliwie spędzić z nią życie? To proste!

Przeżyj swoje życie najlepiej jak potrafisz i zaufaj Bogu 🙂 🙂 🙂

„By znaleźć męża, skorzystałam z tej modlitwy”

(fot. pixabay)

Nowenna Pompejska to nie koncert życzeń. To proces. Jeśli jednak pozwolimy na Boże działanie, efekty mogą przejść nasze oczekiwania. Ba, bardzo często przechodzą – będąc jednym z lepszych dowodów na to, jak Bóg nas kocha, i jak dobrze nas zna.

Aktualnie liczbę odmawianych nowenn mogę określić na „naście”. Nie jest to dokładna liczba, bo początki bywały różne. Choć chęci były ogromne, zrozumienie modlitwy i same intencje nie były zbyt przemyślane. Zresztą to można również zaliczyć do oddziaływań nowenny na nasze życie. Jeśli intencja za jaką się modlisz, po kilku dniach traci dla Ciebie sens czy też znaczenie, to znaczy, że tak naprawdę nie jest ważna, dobra dla Ciebie, albo sam nie wiesz o co Ci chodzi.

Nie należy tego mylić z działaniem Złego. On nie gasi w Tobie sensu przekonania o słuszności modlitwy. Owszem podscyca Twoje lenistwo, wprowadza hałas i zamęt, często z tej swojej złości i nienawiści, jaką żywi do Różańca, rujnuje i burzy wiele rzeczy w Twoim życiu. Każdy kto odmawiał nowennę spotkał się z jego furią. W mniejszym bądź większym stopniu. Dlaczego zaczynam od tego na wstępie? Po to, żeby zniechęcić? Wręcz przeciwnie. Żeby pokazać, jak wielką moc ma ta modlitwa, skoro sam Rogaty zaczyna się miotać i działać na oślep, żeby nas tylko od niej odwieść… dając tym samym nam do zrozumienia, że intencja w jakiej się modlitwy jest słuszna. I potrzebna.

Początkowe NP były odmawiane w konkretnych celach. A to o miłość konkretnej osoby, a to o dobrą decyzję, pomoc w egzaminie. O ile decyzje i egzaminy konczyły się „sukcesem”, o tyle można się domyślać, że miłości drugiej osoby nie wyprosiłam. Jeśli jednak człowiek zastanowi się nad pojęciem „wolna wola” zrozumie, że zmuszanie kogoś do czegoś modlitwą jest zaprzeczeniem samym w sobie. Można komuś pomóc zrozumieć bądź zobaczyć coś, czego wcześniej nie widział, ale nie zmusić do podjęcia decyzji. Ta, zawsze musi się opierać na wolnej woli, dlatego wypraszanie miłości konkretnej osoby jest złudne… i już w teorii nie bardzo trzyma się „kupy”. Nowenna jednak nawet jeśli według nas „nic nie dała”, sprawia, że nie mamy poczucia żalu, czy rozgoryczenia. Wręcz przeciwnie, otwierają nam się oczy i droga do innych łask i możliwości.

Warto zaznaczyć, że nowenna uzależnia. W trakcie jazdy tramwajem, człowiek automatycznie zaczyna odmawiać dziesiątkę, choć przecież 54-dzień minął w zeszły czwartek. Dusza sama się domaga kontynuacji modlitwy, która działa kojąco na każdy aspekt życia…

Wraz z upływem czasu, zaczęłam się modlić inaczej. Pojawiło się też pełne zaufanie do Pana Boga. Nie takie, w którym ufamy, a robimy i tak po swojemu. Nie takie w którym na dobranoc, pacierz kończymy dopiskiem „Ufam Ci”, ale takie zaufanie, które odznacza się spokojem, gdy dzieje się coś niedobrego, nerwowego czy pojawia się w człowieku strach. Jestem chrześcijanką. Mam więc Kogoś, kto pomoże, bo nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę sama…

Wtedy też zaczęłam zawsze zaznaczać, że choć moją intencją jest np. znalezienie męża (bo wiem, że duża część nowenn właśnie w tej intencji jest odmawiana) to zdaje się na Bożą Wolę. Efektem było ponowne odnalezienie radości w życiu, spokoju i szczerego uśmiechu.

Przestałam płakać do poduszki za kimś kogo nie ma (w końcu 30 lat to nie tak znowu mało). Bo czy jest czy nie, mam wsparcie Kogoś, kto zawsze będzie mnie kochał bezwarunkowo.

Dlaczego nie potrafimy tego docenić? Pamiętam też, że kolejną intencją było uporządkowanie swojego życia. Zdarzenia potoczyły się szybciej niż mogłam przypuszczać… Zaczęło się od znalezienia fajnej oferty pracy (w zawodzie, na etat, i blisko domu rodzinnego). A potem wszystko zadziało się samo: zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, praca od zaraz, przeprowadzka z Warszawy do mojego miasta, wewnętrzny spokój, spełnienie zawodowe, możliwość opiekowania się rodzicami, których miałąm na oku a na samym końcu… w tejże pracy poznałam cudownego chłopaka, który swoim uporem potrafił zburzyć mur, jaki wybudowałam wokół swojego serca przez wiele, wiele lat. Z pozoru nie był tym ideałem, który miałam wbity w głowę, ale z czasem okazał się dokładnie tą osobą, której potrzebowałam, a ja byłam tą, której on potrzebował. Nasza relacja wciąż trwa i się rozwija w dobrym kierunku.

Oczywiście nie zabrakło przygód i działań Złego, o którym wspomniałam na początku. Nadmiar obowiązków, pozorny brak czasu i warunków na dobre odmówienie modlitwy. Gy to nie skutkowało pojawiały się problemy ze zdrowiem (nocne bóle serca), albo z samochodem (wyłączenie się wycieraczek w jedną z największych nawałnic, przez co brak widoczności o mało nie pokierował mnie do rowu na ruchliwej trasie… i ponownie ich uruchomienie, gdy deszcz tylko przestał padać). Wybudzanie się o 3.00 w nocy (nie, to nie wymysł amerykańskich reżyserów) i bezczynne leżenie do 4.00, choć o 5.30 trzeba było już wstawać. Ale i na niego jest sposób. Im natrętniejszy się stawał, tym gorliwiej się modliłam. Wtedy odpuszczał. Próbował również zamącić w życiu moich bliskich, ale ponownie – bezskutecznie. Są Większe Siły niż on.

Jeśli kogoś przeraża perspektywa odmawiania 3 części Różańca dziennie, uspokajam. Jedną z łask NP jest to, że nie staje się to problemem. I pisze to osoba, dla której przez długi czas Różaniec był wymysłem starszych pań, klepaniem zdrowasiek, nie mającym żadnego związku z dialogiem, jakim powinna być modlitwa. Nowenna pozwala poczuć sens tej akurat formy medytacji. Wzruszyć się, ucieszyć i poczuć spokój.

Trzeba nam zrozumieć, że są rzeczy, których nie jestesmy w stanie pojąć, dlatego też warto dobrze zastanowić się nad intencją i tym, co może ze sobą nieść. Żadna z naszych próśb nie spotka się z obojętnością. Jednak forma może się różnić od naszych oczekiwań. Albo czas. Zawsze z pożytkiem dla nas. Trzeba tylko zaufać. I z tą ufnością odmawiać najpiękniejszą z modlitw.

Wandal wypisał proaborcyjny tekst na murze kościoła. Reakcja proboszcza zaskoczyła wszystkich

Dodano: 07.06.2017 [12:13]

Wandal wypisał proaborcyjny tekst na murze kościoła. Reakcja proboszcza zaskoczyła wszystkich - niezalezna.pl

foto: Parrocchia san Michele Arcangelo e santa Rita/Facebook

Anonimowy sprawca oszpecił ścianę mediolańskiego kościoła, wypisując na niej proaborcyjne hasło: „Wolna aborcja, także dla Maryi”.  Proboszcz parafii skierował do niego na Facebooku odpowiedź, która poruszyła internautów i szybko stała się nowym hitem sieci.

„Wolna aborcja, także dla Maryi” – głosi napis, który ktoś umieścił na ścianie kościoła pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła i Świętej Rity w Mediolanie. Dzięki niecodziennej odpowiedzi proboszcza parafii, ks. Andrei Belli, wydarzenie nabrało rozgłosu i stało się hitem internetu.

Tłumaczenie pełnej treści listu proboszcza do anonimowego wandala publikujemy poniżej za portalem pl.aleteia.org:

Drogi anonimowy grafficiarzu,

Szkoda, że nie bierzesz przykładu ze swojej matki. Ona była odważna. Poczęła Cię, chodziła z Tobą w ciąży i urodziła Cię. Mogła Cię abortować. Ale nie zrobiła tego.

Twoja matka Cię wychowała, nakarmiła, myła, ubierała. Teraz masz życie i wolność. Wolność, którą Ty wykorzystujesz do mówienia nam, że byłoby lepiej, gdyby ludzie podobni do Ciebie nie pojawili się na tym świecie.

Przepraszam, ale się nie zgadzam. I naprawdę podziwiam Twoją mamę, ponieważ była odważna. I wciąż jest, bo – jak każda matka – jest dumna ze swojego dziecka, nawet, jeśli ono się źle zachowuje, ponieważ ona wie, że w środku wciąż jesteś dobry.

Aborcja jest zaprzeczeniem sensu wszystkich rzeczy. To śmierć, która pokonuje życie. Aborcja pozwala, by strach kontrolował serce, które normalnie chce walczyć i żyć, nie umierać. Wybiera, kto ma prawo do życia, a kto nie. Tak jakby to było takie proste. Jest ideologią, która zabiera całą nadzieję.

Ty oczywiście nie masz odwagi, skoro piszesz anonimowo.

Chciałbym Ci powiedzieć, że ta okolica już doświadczyła wielu problemów i nie potrzebujemy kolejnych ludzi, którzy by niszczyli nasze ściany i rujnowali to małe piękno, które mamy.

Chciałeś udowodnić sobie, że jesteś odważny? Więc naprawiaj świat, zamiast go niszczyć. Dawaj miłość zamiast nienawiści. Pomagaj tym, którzy cierpią, by znieśli swoje smutki. I dawaj życie, zamiast je zabierać. Oto prawdziwa odwaga!

Szczęśliwie nasze sąsiedztwo, które zniszczyłeś, jest pełne odważnych ludzi, którzy też mogą Cię pokochać, którzy nie wiedzą nawet, co napisałeś!

Podpisuję się:
ks. Andrea

Jak dotąd, post udostępniony przez mediolańską parafię polubiło ponad 18 tys. osób, a prawie 10 tys. internautów przekazało ją dalej. Takiego obrotu spraw nie spodziewał się z pewnością sam grafficiarz.

Dzisiaj, gdy coraz więcej osób odchodzi od instytucji Kościoła i od praktykowania tradycyjnej religii, warto pamiętać, że Bóg nie przestaje działać w ludziach, przyciągać ich do siebie, a życie duchowe i religijne nie ginie. On potrafi dokonywać swoich dzieł w środowiskach, które często jako katolicy i chrześcijanie określamy mianem „bezbożne”, „zeświecczone”, i odmawiamy obecności jakichkolwiek wartości czy ideałów. Tymczasem, jak ukazuje to Ewangelia i mocno podkreśla papież Franciszek, pośród takich i podobnych grup ludzi Bóg lubi przebywać. On chce, by grzesznik doświadczył miłosierdzia, nawrócił się i żył. Potrafi wejść w życie osoby oddalonej od instytucji czy tradycji religijnej, zafascynować ją głębią i wartościami duchowymi, i to do tego stopnia, że osoba widzi w tej propozycji spełnienie swojego życia.

Etty

Wymownym świadectwem tego niech będą ostatnie lata życia holenderskiej Żydówki, Etty Hillesum. Swoją niezwykłą przemianę opisała w zeszytach wydanych jako „Przerwane życie. Pamiętnik 1941-1943”.  Pamiętnik zaczyna się 9 marca 1941 roku, gdy miała 27 lat. Mieszkała w okupowanym przez hitlerowców Amsterdamie. Była zapaloną rusycystką. Miała ambicje intelektualne. Czuła, że rodzi się w niej talent pisarski.

Z początku „Pamiętnik” może gorszyć niektórych chrześcijańskich czytelników. Dowiadujemy się, że Etty związana była z wieloma mężczyznami. Lubiła przygody erotyczne. Trochę komunistka, trochę agnostyczka. Na drogę, która zawiodła ją do głębokiego życia duchowego i heroicznej postawy moralnej oraz w pobliża Ewangelii i chrześcijańskiego pojęcia Boga, wprowadził ją dużo starszy mężczyzna, Julius Spier. Był to człowiek o podejrzanej z chrześcijańskiego punktu widzenia profesji – był chiromantą (przepowiadał z dłoni), swego rodzaju psychologiem, niekonwencjonalnym terapeutą i kierownikiem duchowym, a przede wszystkim charyzmatyczną osobowością. Dla Etty był ukochanym i mistrzem duchowym zarazem. Z początku mocno związana ze Spierem, z czasem coraz bardziej się od niego uniezależniała, stawała się samodzielna. Wiedziała, że musi szukać własnej drogi, nie może się zatracać w kimś innym, a narodzenie „do rzeczywistej, duchowej samodzielności – to długotrwały i bolesny proces”. Pragnęła go podjąć. Na tej drodze towarzyszyła jej Biblia, zwłaszcza psalmy oraz Ewangelie – w „Pamiętniku” pojawia się wiele cytatów oraz aluzji i nawiązań. Studiowała też dzieła zafascynowanego Biblią Fiodora Dostojewskiego oraz mistycznego poety niemieckiego, Rainera Marii Rilkego.

Rozwój procesu

Duchowy proces, który dokonuje się w Etty, jest całkiem od niej niezależny. Ona właściwie tylko przygląda się jego rozwojowi, fascynuje się tym, co się w niej dzieje, wchodzi przez kolejno otwierające się wewnętrzne drzwi, obserwuje pragnienia i podejmuje je, wciela w życie. Wszystko skrzętnie notuje. Duchowa droga prowadzi ją do podchwycenia głosu w jej wnętrzu. Uczy się żyć według jego wskazań. Pisze: „Kiedy po długim i żmudnym procesie, trwającym nieprzerwanie, przebijemy się do naszych praźródeł, które pragnę nazywać Bogiem, i gdy zatroszczymy się o to, by szlak do Boga pozostał otwarty i niezabarykadowany, co dokonuje się przez ‘pracę nad sobą’, wtedy stale się odradzamy u tego źródła i nie ma powodu do strachu, że stracimy za dużo energii”. Z czasem staje się to dla niej najcenniejszym miejsce, do którego wciąż się zwraca o radę w życiowych sprawach: „Przeświadczenie o tym, jak należy żyć i co trzeba robić, może wypływać wyłącznie ze źródła, które bije gdzieś głęboko w tobie”. Odkrywa dobroczynne skutki wsłuchiwania się w swoje wnętrze: „Gdyby każdy trochę częściej wsłuchiwał się w ten głos i pozwolił mu zabrzmieć w środku, chaos byłby znacznie mniejszy”.

Modlitwa

Pamiętnik Etty to również zapis nauki modlitwy. Wraz z rozwojem wewnętrznego procesu coraz częściej pojawiają się modlitwy do Boga. Pisze: „Chciałabym odmalować ze wszystkimi niuansami zachodzący we mnie proces – dziewczyny, która uczy się klękać”. Opisaną przez siebie w „Pamiętniku” historię nazywa „opowieść o dziewczynie, która nie umiała klęczeć. Albo jej inna wersja: o dziewczynie, która nauczyła się modlić”. Dochodzi nawet do takiego momentu, w którym modlitwa ważniejsza staje się od pamiętnika. „Zamiast pisać pamiętnik, spróbuję tylko odpoczywać i stać się modlitwą”. Włącza się w modlitwę Chrystusa, podejmuje motywy „Ojcze nasze”: „Niech się dzieje wola Twoja, nie moja”. Modlitwa staje się dla niej aktem najbardziej osobowym i osobistym: „To mój najintymniejszy gest”. Modlitwa jest dla niej ratunkiem w różnych trudnościach. „Kiedy nie mogę pohamować porywczości i zupełnie nie mam pojęcia, jak sprostać problemom, wtedy zawsze jeszcze pozostają mi dwie złożone ręce i ugięte kolana”. W końcu modlitwa stała się też jej sposobem walki o miłość do ludzi: „Nagły zwrot w kierunku czegoś, co musi stać się moją własną filozofią. Chodzi o miłość do ludzi, o którą trzeba walczyć, ale nie na polu polityki czy w szeregach jakiejś partii, ale w swoim wnętrzu”.

Zawierzenie siebie

W Etty rodzi się coraz głębsze zawierzenie Bogu. Paradoksalnie. W świecie zewnętrznym jest coraz gorzej: w jej żydowskim otoczeniu narasta w ludziach strach, wychodzą niskie instynkty, rodzi się nienawiść do Niemców; pogarsza się jej zdrowie, pojawiają się bolesne dolegliwości; wciąż przeżywa mękę artystki, która odczuwa niemożność tworzenia dzieła sztuki; Niemcy nakładają coraz większe restrykcje: kolejne ograniczenia wolności, jedzenia, poruszania się, dochodzą słuchy o obozach koncentracyjnych; umiera jej mistrz – duchowa ostoja; dobrowolnie decyduje się na mieszkanie w skrajnie trudnych warunkach obozu przejściowego, aby móc pomagać innym. W cudowny sposób nie ulega postawie defetyzmu: do końca odczuwa życie i świat jako coś pięknego. W jednym z ostatnich zapisków czytamy: „Muszę nieprzerwanie wiwatować na Twoją cześć, Boże. Jestem Ci bardzo wdzięczna, że zechciałeś dać mi takie życie”; albo: „(…) za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku, który brzmi: życie jest piękne, a także: wierzę w Boga. Chcę wylądować w samy środku tego, co ludzie zwą ‘makabrą’, z tymi słowami na ustach”. Znalazła gdzieś w sobie punkt oparcia – Boga. Nie poddaje się chorobom i nieprzyjemnym słabościom ciała. Śmierć przyjaciela wzmacnia ją. Następuje w niej przebaczenie i pojednanie z rodzicami. Zamiast nienawiści rozszerza się w niej miłość do każdego człowieka. Obóz przejściowy staje się dla niej upragnionym miejscem służenia ludziom.

Służba

Obudzone w niej życie duchowe coraz wyraźniej i konsekwentniej prowadzi ją w kierunku bezinteresownej służby. Przede wszystkim pragnie wspierać ich moralnie, by z godnością stawili czoło szaleństwu zła. Przy tym wie, że „Jeśli pragnie się oddziaływać na ludzi w sferze moralnej, należy zacząć pracować nad własną moralnością. Cały dzień tylko krążę wokół Boga, jak gdyby nigdy nic, ale muszę jeszcze żyć zgodnie z jego zasadami”. Z czasem coraz bardziej zaczyna promieniować jakimś wewnętrznym światłem i przyciągać ludzi do siebie. Budzi w nich dobro. Pisze: „Lubię towarzystwo ludzi. Mam wrażenie, że skupiając na nich wytężoną uwagę, wydobywam na wierzch to, co w nich najlepsze i najgłębsze”. Na ostatnich stronach natomiast wyraża głęboki gest ofiary z siebie:  „Podzieliłam własne ciało jak chleb i rozdałam ludziom. A dlaczego nie? Oni są bardzo głodni i długo odczuwali jego brak”. Ostatnie zdanie to wyraz pragnienia powszechnej miłości: „Gdybym tak mogła być opatrunkiem na wszystkie rany świata”. Jest ono świadectwem, że przemieniła się w istotę współczującą z całym światem. Stała się wcieleniem Bożego współczucia – w jakimś sensie – drugim Jezusem Chrystusem.

„Pamiętnik” jest pięknym świadectwem Bożej mocy w dramacie, a nawet tragizmie ludzkiego życia. Bóg jest mocniejszy od wszelkiego oddalenia. W każdym człowieku uruchamia i prowadzi niezwykły proces duchowy. Ma swoje drogi dojścia, których my nie znamy. Drogi te są tak fascynujące, że ludzie nawet zdystansowani do religii, przyjmują je w wolności i pragną nimi iść do końca.

Jacek Poznański SJ

 11 kroków, by przestać oglądać filmy porno

31.05.2017 07:00

konkretne sposoby na walkę z masturbacją [WIDEO]Porwana i wielokrotnie gwałcona. Ostrzega przed pornografią [WIDEO]

Korzystanie z pornografii powoduje uzależnienie, co w konsekwencji wpływa szkodliwie na stan człowieka biologiczny, psychiczny i duchowy. Oto 11 konkretnych porad, jak rzucić pornografię raz na zawsze.

Chciałabym napisać, że ten post będzie odnosił się tylko i wyłącznie do „niewielkiej grupy” osób uzależnionych od pornografii, że to „mała grupa”, ale nie, nie jest ona wcale taka mała. Przez ostatnie lata grupa ta stała się tak duża, że dzisiaj możemy mówić o niewielkiej liczbie mężczyzn (i kobiet), którzy nigdy w swoim życiu nie oglądali pornografii.

>>Jak pornografia zmienia twój mózg?<<

Przemysł pornograficzny operuje większymi pieniędzmi niż jakikolwiek przemysł na świecie. Korzystanie z pornografii osiągnęło niewyobrażalne rozmiary.

Pornografię można przyrównać do nowotworu, który rozwija się cicho i „subtelnie” zanieczyszcza nasze ciało. Zjawisko to zaczęło być powszechnie akceptowane jako zwykła forma rozrywki w życiu mężczyzn, kobiet i dzieci, która nie powoduje szkód. Ludzie udostępniają takie rzeczy nawet na Whatsappie!

Tymczasem niepodważalne dowody naukowe pokazują, jak wielkie jest zniszczenie spowodowane przez pornografię; zarówno u osób korzystających z niej, jak i środowisk w nią zaangażowanych. Pornografia wpływa nie tylko na jednostki, oddziałuje także na osoby zarządzające tą branżą, na producentów filmów, aktorów, którzy traktowani są jak obiekty, bez grama godności. Z pewnością negatywnie odbija się na osobach korzystających z takiej formy rozrywki, ale także na ich rodzinach i całym społeczeństwie.

Pornografia to jedno z najgorszych okropieństw, jakie istnieją. Jeżeli zatem jesteś jedną z osób myślących: Nikt nie musi o tym wiedzieć? To moje życie, przecież nikogo nie krzywdzę… Wszyscy to robią, to nic wielkiego… Tylko jeszcze ten jeden raz… Mogę przestać, jeśli tylko zechcę… NIE BĄDŹ NAIWNY!

Korzystanie z pornografii powoduje uzależnienie, co w konsekwencji wpływa szkodliwie na stan człowieka biologiczny, psychiczny i duchowy. Na funkcjonowanie w tych ważnych sferach negatywnie wpływa każde uzależnienie.

Nałóg wywołuje zmiany neurobiologiczne w układzie nerwowym. Każdy nałóg  jest tak samo szkodliwe jak to wywołane zażywaniem silnych narkotyków. Przezwyciężenie jakiegokolwiek złego przyzwyczajenia nie jest wcale takie proste; wymaga ogromnego wysiłku i pracy nad sobą. Nie jest to jednak niemożliwe; możesz zatrzymać to błędne koło. W przeciwieństwie do uzależnienia od substancji narkotykowych uzależnienie od pornografii właściwie może być szybsze do wyleczenia.

Więc jeżeli uważasz, że utknąłeś w tym świecie, opuść go najszybciej, jak tylko możesz. Zacznij od przeczytania i podzielenia się tymi 11 krokami:

1. Zaakceptuj fakt, że masz problem, i zdecyduj się na to, by zostawić to za sobą

To jest twój wolny wybór, nikt nie zadecyduje za ciebie. Świadome zaakceptowanie problemu, który poważnie oddziałuje na twoje życie i środowisko, to akt odwagi. Bądź mężny i przyznaj, że masz kłopot, który rzutuje na twoją rodzinę i wszystkich tych, których kochasz. Podejmij decyzję, by skończyć z tym złym nawykiem.

>>Pornografia zniszczyła moje życie [ŚWIADECTWO]<<

2. Szukaj pomocy

Jeśli wiesz, że masz problem, poszukaj pomocy. Pastor, ksiądz, a nawet psycholog to idealne osoby, które będą ci służyć swoim wsparciem. Oni cię zrozumieją i potowarzyszą ci w tej trudnej wędrówce. Pamiętaj, że nie jesteś sam i że aby osiągnąć sukces, musisz zadbać o odpowiednią grupę wsparcia.

3. Ważne jest częste przyjmowanie sakramentów i MODLITWA

Największe wsparcie zawsze pochodzi od Tego, który najbardziej cię kocha. Szukaj Boga. Walka bez Boga nie ma sensu. Często korzystaj z sakramentu pokuty i pojednania; szukaj wybaczenia i łaski Bożej. Módl się gorliwie. W tym celu doradca duchowy i ksiądz mogą okazać się twoimi najlepszymi sprzymierzeńcami.

4. Doceń to, że miłość jest darmowa, pełna, silna i przynosząca owoce

Być może zacząłeś oglądać pornografię przez ciekawość albo dlatego, że wszyscy wokół ciebie robili to samo. Ugrzęzłeś, bo rozrywka zaczęła wypełniać pustkę w twoim życiu. Może chciałeś odnaleźć miłość, a zamiast tego znalazłeś zniekształconą przyjemność. Jeżeli szukasz miłości, to pamiętaj, że jest ona darmowa, pełna, silna i przynosi ogromne owoce.

Pornografia jest czymś zupełnie innym niż autentyczna miłość, której szukasz. Stałeś się niewolnikiem tej nieprzyzwoitej formy rozrywki, która sprawiła, że jesteś samolubny i nie potrafisz dać niczego prawdziwego od siebie. Zatrzymaj się na chwilę i zastanów się, co daje ci pornografia. Odpowiadaj sobie często na to pytanie?

5. Spraw, byś był przydatny

Jak powiedział papież Franciszek młodym pielgrzymom z Loreto: „…życie to znaczy iść, to ścieżka. Jeśli człowiek nie idzie, nie jest to dobre, to znaczy, że taka osoba nic nie robi”. Na krótką chwilę wyjdź ze swojej codziennej sfery komfortu i poświęć się robieniu czegoś zupełnie innego. Spraw, by twój dzień utrzymany był w ciągłej aktywności, np. chodź do szkoły, uprawiaj sport, spędzaj czas z ludźmi. Te czynności pomogą ci wyrobić nowe nawyki i stworzyć nową codzienność, byś nie tkwił w uzależnieniu.

6. Umocnij swoją wolę na wszystkich płaszczyznach, a nie tylko w odniesieniu do współżycia

Jest to powiązane z poprzednim punktem. We wszystkich twoich rutynowych czynnościach, także w tych drobnych, pasywnych, jak np. czekanie w kolejce albo dojazd do zamierzonego celu, świadome ćwiczenie woli staje się kluczową okazją do bycia bardziej zdyscyplinowanym.

7. Pomagaj innym

Korzystanie z pornografii ma dużo wspólnego z izolacją, egoizmem i byciem w niewoli. Znajdź czynności, które nie tylko zaangażują cię w kontaktowanie się z innymi, ale także umożliwią otwarcie się na społeczeństwo poprzez wspieranie innych. To otworzy przed tobą zupełnie nowy świat.

8. Pomóż samemu sobie

Zniszcz wszystkie zgromadzone przez siebie materiały pornograficzne, dodatkowo ustaw bezpieczne połączenia internetowe oraz specjalne oprogramowanie monitorujące używanie stron pornograficznych na wszystkich swoich urządzeniach. Gdy to zrobisz, zastanów się, jakie opinie czy też zachowania skłoniły cię do szukania takiej formy rozrywki. Wyrwij z korzeniami, niczym chwasty, wszystkie te przemyślenia, nawyki i pozbądź się ich ze swojego życia. Unikaj okazji do grzechu i spraw, by nie były one dla ciebie łatwo dostępne.

>>Pornografia rujnuje życie. Nie patrz [WIDEO]<<

9. Poświęcaj się

Stanowczo poświęcaj się przy realizowaniu swych postanowień i kroków, które zostały tutaj zaproponowane. Do tego celu potrzebny jest ci zaufany przyjaciel, terapeuta albo ksiądz. Osoby te są partnerami współodpowiedzialnymi za przebieg tego procesu. Dotrzymuj złożonej obietnicy.

10. Tworzenie

Zgłębiaj wiedzę, rozwijaj się, ucz się o samym sobie, swojej duchowości i cnotach takich jak czystość, odkrywaj prawdziwe znaczenie seksualności. Zrozumienie tych spraw w znacznym stopniu ci pomoże. Jest wiele książek, w których możesz szukać rady; Teologia ciała Jana Pawła II może być jedną z nich.

11. Nigdy nie obniżaj gardy

Zawsze bądź przygotowany i nie ufaj sobie, jeżeli chodzi o złe nawyki i słabości. Nie bądź naiwny i nie myśl, że jesteś odporny na pornografię, ponieważ raz poradziłeś sobie z tym problemem. Jeżeli wrócisz na złą drogę, wstań. Za każdym razem bądź gotowy, by powstać. Jeszcze raz powtarzam: sakrament pokuty i pojednania oraz Eucharystia są niezbędne w tym procesie.

Tłumaczenie: Weronika Czerwińska

Nowenna pompejańska uratowała moje małżeństwo

Dzięki temu świadectwu pokonasz każdą trudność [WIDEO]

Jeśli uważasz, że czegoś ci brakuje, że nie jesteś w stanie poradzić sobie z przeciwnościami i że życie cię przerasta, posłuchaj, co ma ci do powiedzenia ten człowiek.

Nick Vujicic: „Kiedy miałem 8 lat skupiałem się na rzeczach, których nie miałem. Chciałem mieć ręce i nogi, robić różne rzeczy – ale co ja mogę? (…) Musiałem zadać sobie kilka pytań. Pierwsze z nich brzmiało: kim jestem?„. Posłuchaj świadectwa człowieka, który na wychodzeniu z kryzysów zna się jak mało kto na świecie.

Film jest dostępny z polskimi napisami.

Oto święty, który znalazł mi męża

09.05.2017 07:04

Na początku wydało mi się to oczywiście śmieszne – całe życie szukam tego jedynego, a tu nagle jakiś święty z obrazka miałby mi pomagać? Niemniej postanowiłam spróbować – choćby po to żeby udowodnić babci, że nie ma już żadnej nadziei i że w mojej sytuacji i święty nie pomoże. I oto stało się…

Odkąd pamiętam zawsze miałam dużo kolegów,  ale żaden z nich nie nadawał się na jakiegoś porządnego chłopaka. Miałam iść z kim do kina i na imprezy, nie brakowało mi też propozycji łóżkowych, ale żadna z tych znajomości nie była tą właściwą znajomością – wiecie, taką , która poderwie serce, dusze i wszystkie wnętrzności.

Zaczaruje mi świat i sprawi ,że będę umierać po nocach z miłości do kogoś. Nie – nie było czegoś takiego. Zero iskry Bożej, zero romantycznych uniesień, ciągle tylko nudna – cenna oczywiście, ale nudna w tym sensie, że ciągle tylko – przyjaźń.

Koleżanki powychodziły za mąż, poznajdowały swoje drugie połówki jabłek i pomarańczy a ja nic. Niby nie samotna, bo otoczona wianuszkiem adoratorów, ale jednak w głębi serca sama. Miałam 29 lat i już straciłam nadzieje.  Wtedy moja babcia podsunęła mi pewną modlitwę do św. Józefa i obrazek i kazała się modlić.

Na początku wydało mi się to oczywiście śmieszne – całe życie szukam tego jedynego, a tu nagle jakiś święty z obrazka miałby mi pomagać? Niemniej postanowiłam spróbować – choćby po to żeby udowodnić babci, że nie ma już żadnej nadziei i że w mojej sytuacji i święty nie pomoże.

Odmawiałam tą modlitwę dzień w dzień rano i wieczorem, przez pół roku. I oto – stało się. Byłam na wakacjach z koleżanka w Chorwacji i poznałam Rafała. I rzeczywiście było w końcu trzęsienie ziemi w moim sercu i miłość od pierwszego spojrzenia.

Cztery miesiące po spotkaniu już wychodziłam za mąż. Dzisiaj po dwóch latach jestem nadal bardzo szczęśliwa i mamy już nawet owoc naszej miłości – roczną córeczkę.

Możecie się ze mnie śmiać, ale ja jestem przekonana, że dzięki modlitwie do świętego Józefa jestem dziś tak szczęśliwa jak jestem. Wszystkim poszukującym polecam tą modlitwę – warto jej zaufać.

Święty Józefie przeczysty Stróżu Dziewicy
Dziękuje Ci że jeszcze nie wyszłam za mąż,
Święty Józefie ty wiesz kto ma zostać moim mężem,
pozwól mi spotkać tego człowieka ,
spraw aby był to człowiek dobry,
który będzie mnie kochał i szanował
tak jak ty kochałeś i szanowałeś Najświętszą Maryję,
Święty Józefie doprowadź do zerwania każdej znajomości,
która nie podoba się panu Bogu,
Obiecuję Ci dochować czystości przedmałżeńskiej,
Nadać pierwszemu dziecku na imię Józef (lub na drugie imię),
oraz mówić wszystkim, że takiego dobrego męża mam dzięki Bogu i Tobie

Namalować miłosierdzie

Przewodnik Katolicki

Nie ma drugiego takiego obrazu, przed którym z równą wiarą modliliby się katolicy na wszystkich kontynentach. Nie ma drugiego obrazu tak rozpoznawalnego.

Ale nie ma też jednego obrazu Bożego Miłosierdzia… Wszystko zaś zaczęło się wcale nie w Krakowie, ale w Płocku, w piętrowym domu na skraju Starego Rynku. Tam właśnie w lutym 1931 r. s. Faustyna Kowalska zobaczyła Jezusa w białej szacie, wznoszącego prawą rękę w geście błogosławieństwa, a lewą dotykającego szaty na piersi w miejscu, z którego wychodziły dwa promienie. Usłyszała od Niego: „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.

W duszy maluj!
Faustyna nie była ani intelektualistką, ani artystką. Zajmowała się gotowaniem i sprzedawaniem chleba. Z wizją, którą otrzymała, poszła do swojego spowiednika. Od niego usłyszała: „Maluj obraz Boży w duszy swojej”. Ale nie zdążyła na dobre odejść od konfesjonału, kiedy Jezus do niej wrócił i naprostował to, czego nie zrozumiał spowiednik: „Mój obraz w twojej duszy już jest. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, a ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia”.
Wraz z objawieniem na s. Faustynę nie spłynął malarski talent ani umiejętności. Nikt też z jej znajomych malować nie potrafił. Sprawę obrazu pozostawiła przełożonej. Gdy pod koniec 1932 r. opuszczała Płock i wyjeżdżała do Wilna, obrazu nadal nie było. Jezus upominał ją: „Jeśli zaniedbasz sprawę malowania tego obrazu i całego dzieła miłosierdzia, odpowiesz za wielką liczbę dusz w dzień sądu”.

Nie w piękności farby
Zapewne sam Bóg tak pokierował życiem Faustyny, że w Wilnie spotkała ks. Michała Sopoćkę. Ten błogosławiony nie tylko był duchowym kierownikiem Faustyny, nie tylko znał malarza, Eugeniusza Kazimirowskiego, ale też był zwyczajnie ciekawy, jaki będzie efekt takiego malowania z wizji prostej zakonnicy. Z przełożoną zgromadzenia ustalił, że s. Faustyna będzie mogła dwa razy w tygodniu przychodzić do pracowni malarskiej, żeby dawać wskazówki do obrazu. Ks. Sopoćko osobiście pilnował, by malarz swoją inicjatywą nie zasłonił wizji siostry. Wszystko otoczone było najwyższą tajemnicą, bo rzecz była bez precedensu. Rozmiar obrazu dopasowano do ramy, jaką księdzu podarowała wcześniej jedna z parafianek. To przedziwne malowanie trwało przez kilka miesięcy. Pod obrazem, na ramie umieszczono słowa, które Faustynie podyktował Jezus: „Jezu, ufam Tobie”. Kiedy w czerwcu 1934 r. Faustyna zobaczyła ukończony obraz, poszła wypłakać się do kaplicy. I nie płakała ze szczęścia, ale z zawodu: „Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś?” „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej” – pocieszał ją Jezus.

 

Ukryty w pagonach
Malowanie obrazu to jedno – ale trzeba go było jeszcze przedstawić światu, który jak to zwykle bywa, wcale nie spodziewał się żadnej rewolucji. Ks. Sopoćko był wówczas rektorem kościoła św. Michała przy wileńskim klasztorze sióstr bernardynek. Tam właśnie, w ciemnym korytarzu kazał umieścić obraz. Siostra Faustyna nie dawała mu jednak spokoju, powtarzając, że sam Jezus domaga się czegoś więcej. W Wielkim Tygodniu 1935 r. zażądała, by na Triduum Paschalne umieścił go w Ostrej Bramie. Obraz wprawdzie nadal nie znalazł się w kościele, ale zawisł jako dekoracja w oknie krużganka w niedzielę po Wielkanocy – i mocno przyciągał uwagę wiernych. Potem wrócił do klasztoru i przez dwa lata służył jako dekoracja ołtarzy na procesje Bożego Ciała. Dopiero w kwietniu 1937 r. został uroczyście poświęcony i umieszczony w kościele św. Michała w Wilnie.
Kult obrazu w jednym kościele nie był jeszcze tym, o co chodziło Jezusowi. Faustyna otrzymała od Niego zadanie szerzenia Miłosierdzia Bożego nie w Wilnie, ale na całym świecie. Drukować zaczęto więc reprodukcje, które zgromadzenie rozpowszechniało. Tysiące odbitek fotograficznych – mniejszych i większych, najmniejsze miały zaledwie jeden centymetr! – w czasie II wojny światowej wszywano do żołnierskich czapek i pagonów przy mundurach. Inne wysyłano razem z paczkami do obozów koncentracyjnych i więzień. Po wojnie obraz Kazimirowskiego znalazł się za ołtarzem w wileńskim kościele Świętego Ducha, później w Nowej Rudzie nieopodal Grodna, wreszcie w 1986 r. wrócił do Wilna, by w 2005 r. zawisnąć w kościele Świętej Trójcy – diecezjalnym sanktuarium Miłosierdzia Bożego.

 

Przez zakaz do kultu
Dlaczego tak ważny obraz przez tyle lat poniewierał się gdzieś za ołtarzem? Dlaczego nie udało się sprowadzić go do Polski? Czy przy szerzącym się szybko kulcie Miłosierdzia Bożego nikt nie odczuwał braku oryginału? Odpowiedź na te pytania tkwi… w kopiach. Pierwsza z nich i znana dziś bardziej niż pierwowzór, wyszła w 1944 r. spod pędzla krakowskiego artysty Alfreda Hyły. Hyła w 1943 r. zgłosił się do sióstr miłosierdzia mówiąc, że jako wotum za ocalenie rodziny z wojny chciałby namalować jakiś obraz. Siostry dały mu obrazek Jezusa Miłosiernego z Wilna i fragmenty Dzienniczka s. Faustyny. Kiedy okazało się, że gotowy obraz nie odpowiada rozmiarami klasztornej kaplicy, siostry oddały go do Wrocławia, a Hyła namalował im kolejny. Ten znów nie spodobał się biskupowi, bo Jezus kroczył po łące. Hyła przemalował więc łąkę na posadzkę, a obraz trafił do kaplicy sióstr w Krakowie. Dziś znajduje się w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach i jest reprodukowany na całym świecie.
Druga ważna kopia powstała w 1954 r. To był trudny czas dla rodzącego się kultu Miłosierdzia Bożego. Obraz się upowszechniał, ale nie prowadzono jeszcze procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny. Należało, zgodnie z instrukcjami Stolicy Apostolskiej, zachować ostrożność przy wprowadzaniu do kościołów nowych wizerunków. Ks. Sopoćko ogłosił wtedy konkurs na nowy obraz – Jezusa Zmartwychwstałego, ukazującego się apostołom. W konkursie wzięło udział trzech malarzy, a zwyciężył Ludomir Śledziński, który Jezusa Miłosiernego namalował w Wieczerniku, na tle zamkniętych drzwi. 5 października 1954 r. Konferencja Episkopatu Polski zaaprobowała ten obraz do kultu – ale nie zdążył się on upowszechnić. W 1959 r. stolica Apostolska wydała notyfikację, zabraniającą szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego propagowanego przez św. Faustynę. Obraz zaczęto usuwać z części kościołów, w innych wierni nadal się przy nim modlili. W 1965 r. abp Karol Wojtyła rozpoczął w Krakowie proces informacyjny dotyczący życia i cnót s. Faustyny oraz kultu Miłosierdzia Bożego. 15 kwietnia 1978 r. Stolica Apostolska całkowicie unieważniła notyfikację z 1959 r.

Nabożeństwo
Obraz, który Jezus kazał namalować siostrze Faustynie, nie jest specjalnie skomplikowany: daleko mu do fantastycznej symboliki Boscha czy subtelnej tajemniczości van Eycka. Tu jednak nie znawcy sztuki, ale sam Jezus tłumaczył, które elementy dzieła są niezbędne i co oznaczają dla człowieka, szukającego Bożego Miłosierdzia. „Te dwa promienie oznaczają krew i wodę. Blady promień oznacza wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz” – mówił s. Faustynie. – „Te dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia Mojego wówczas, kiedy konające serce Moje  zostało włócznią otwarte na krzyżu”.
Spojrzenie Jezusa jest takim, jakie było z krzyża – zarówno w sensie dosłownym, z góry na dół, jak i duchowym: miłosierne i zatroskane o człowieka. Serce Jezusa na obrazie pozostaje niewidoczne. Na głowie Jezusa nie ma korony cierniowej. Według objawień ważne są również umieszczone na obrazie słowa i nie powinno się ich zastępować innym wezwaniem.
Jezus na obrazie to Chrystus Zmartwychwstały. Przynosi pokój, odpuszczenie grzechów i łaski, zdobyte dla człowieka przez mękę i śmierć na krzyżu. Promienie wychodzące z Jego serca są symbolami sakramentów, Kościoła zrodzonego z przebitego boku Jezusa i  darów Ducha Świętego. To, co pozornie wydaje się być dość prostym obrazkiem, w rzeczywistości jest syntezą nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. Objawiony s. Faustynie obraz ukazuje zarówno Bożą tajemnicę, jak i odpowiedź człowieka, zawartą w słowach: „Jezu, ufam Tobie”.

http://pl.aleteia.org/2017/04/03/znak-krzyza-kiedy-trzeba-sie-przezegnac-a-kiedy-nie/

       

Nowenna Pompejańska – czyli – jak wyprosić dobrego męża ?

„Narzeczony zostawił mnie dwie godziny przed ślubem”

(fot. shutterstock.com)

ZOBACZ WIĘCEJ„Pan Bóg nie pozwolił nam zepsuć naszej miłości”„Zaczekajcie na siebie do ślubu”Nowenna pomogła nam żyć w czystości [ŚWIADECTWO]Nowenna pomogła nam żyć w czystości [ŚWIADECTWO]Połączył nas święty JózefPołączył nas święty Józef

W dniu ślubu, na dwie godziny przed udaniem się do kościoła, narzeczony zadzwonił, że nie przyjedzie… Nie mieściło mi się to w głowie.

Moje życie zachwiało się i legło w gruzach ponad dwa lata temu w dzień mojego ślubu.

Pamiętam, że zawsze chciałam założyć rodzinę, mieć kochającego męża i dzieci, tymczasem lata mijały, a ja ciągle byłam sama. Singielka mocno po trzydziestce. I nagle zjawił się on. Facet, który stawał na głowie, aby mnie zdobyć (przynajmniej tak mi się wtedy wydawało).

Długo otwierałam się i próbowałam zaufać, w końcu jednak dałam się przekonać. Zaręczyliśmy się i wydawałoby się, że wszystko zmierza ku dobremu. Stało się jednak inaczej.

W dniu ślubu, na dwie godziny przed udaniem się do kościoła, były narzeczony zadzwonił, że nie przyjedzie… Nie mieściło mi się to w głowie. Dlaczego postanowił zrobić to w taki sposób? Zawsze ostrożna, rozsądna, odpowiedzialna dziewczyna dostaje kosza w dniu, który miał być jednym z piękniejszych w jej życiu.

Wszystkie marzenia rozsypały się w jednej chwili.

Długo potem zastanawiałam się, jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji. Z drugiej jednak strony dość szybko dotarło do mnie, że mam niesamowite szczęście, że nie zawarłam związku małżeńskiego z tym mężczyzną, że tak naprawdę zostałam ochroniona.

Powstała we mnie jednak pewna wyrwa i trudno było mi sobie wyobrazić siebie jako szczęśliwą żonę. Nie raz sugerowano mi, że powinnam udać się do psychologa, ja jednak postawiłam wszystko na jedną kartę i udałam się do Najwspanialszego Lekarza.

Podejmowałam różne działania, pragnąc uzdrowienia. Jednym z nich było odmówienie Nowenny pompejańskiej w intencji znalezienia dobrego męża.

W chwili obecnej jestem w stanie zaświadczyć, że pompejanka ma wielką moc, a Maryja wspiera tych, którzy się polecają jej opiece. Od czerwca bieżącego roku jestem szczęśliwą narzeczoną. Spotkałam niesamowitego chłopaka, który bardzo mnie wspiera.

Mój obecny związek diametralnie różni się od poprzedniego. Czuję się spokojniejsza, pewna naszej wspólnej decyzji. Oczekujemy dnia naszych zaślubin. Pan Bóg troszczy się i daje nam wszystko, czego potrzebujemy w obfitośCI.